Fantastyka to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Książki niektórych autorów czytam w ciemno, ponieważ wiem, że nigdy mnie nie zawiodą. Lubię również sprawdzać debiutantów, dlatego sięgnęłam po Śmiech diabła, pierwszy tom trylogii Dzieci Starych Bogów, autorstwa Agnieszki Mieli, ponieważ sporo dobrego słyszałam o tym tytule.
Bertram – obdarzony przekleństwem błękitnych oczu Arminów, przemierza Kerhalorę, aby wypełnić zadanie dane mu przez pałającego żądzą zemsty ojca. Aine – znana pod przezwiskiem Wilga dziewczyna, która nie może przeżyć tego, że nie urodziła się chłopcem, dzięki czemu jej ojciec traktowałby ją jak równą sobie. Oboje są potomkami dwóch Starych Rodów, jednak nie mają pojęcia, że ich przeznaczenie zostało związane z Ziarnami Relenvel – legendarnymi istotami równymi Bogom. Nagle świat, który znali Bertram i Aine, przestaje istnieć. Zmuszeni do ucieczek i walk nie podejrzewają, że to dopiero początek gry, której nieświadomie stali się kluczowymi graczami.
Śmiech diabła to przyzwoity debiut, którego najmocniejszym atutem jest wykreowany świat. Nie można odmówić autorce zdolności do world buildingu oraz wyobraźni. Nomander, Lai Silnen czy Ardan to miejsca opisane szczegółowo, a zarazem z polotem i fantazją. Zwłaszcza Las Śpiących zasługuje na piątkę z plusem pod względem klimatu grozy.
Śledzimy losy Bertrama oraz Aine od ich pierwszego spotkania, kiedy byli dziećmi, przez okres ponad dziesięciu lat, aż do zakończenia pierwszego tomu trylogii. Przy takim przeskoku czasowym oczekuje się tego, że bohaterowie zmienią się wraz z wiekiem, dorosną i dojrzeją, a ich cele i priorytety będą inne niż w dzieciństwie. Na szczęście, Aine oraz Bertram nie wyłamują się z szeregu i widać w ich charakterze oraz zachowaniu upływ czasu oraz wpływ zdarzeń, które miały miejsce na kartkach książki. Mimo to bohaterowie nie zmieniają się całkowicie: Wilga nadal jest uparta i gotowa udowodnić wszystkim, że będąc dziewczyną, wcale nie jest gorsza od mężczyzny. Podobnie Bertram zachowuje swoją dziecięcą zawziętość, a także gotowość do wywiązania się z każdej obietnicy.
Mimo że cieszy mnie ewolucja głównej pary bohaterów, nie mogę powiedzieć, że szczególnie mocno ich polubiłam. Zarówno jako dzieci, jak i dorośli, Bertram i Aine nie zdobyli mojej całej sympatii. Momentami oboje byli irytujący, a ich decyzje uważałam za nierozsądne i zbyt impulsywne. Polubiłam natomiast postacie poboczne, czyli medyka Gavina, olbrzyma Ralfa oraz karła-aktora Gaira. Szczególnie kupił mnie ten ostatni bohater, gdyż do złudzenia przypominał mi Tyriona z Gry o tron. Nie byłabym zdziwiona, gdyby autorka potwierdziła, że inspirowała się właśnie tą postacią, kiedy wprowadziła Gaira do fabuły. A skoro już jestem przy inspiracjach, to momentami klimat Śmiechu diabła przywodził mi na myśl Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego.
Agnieszka Miela nie szczędzi czytelnikom dokładnych opisów przyrody, wnętrz, wyglądu bohaterów czy scen walk. Ma to swoje plusy i minusy. Zaletą jest na pewno to, że możemy idealnie odtworzyć konkretną scenę w naszej wyobraźni, dzięki takim detalom. Niestety, w moim przypadku takie opisy, momentami wręcz przesycone bogactwem słów, nużyły mnie i odwracały uwagę od bieżącej akcji. Autorka mogła sobie śmiało odpuścić przypominania czytelnikowi co parę rozdziałów takich rzeczy, że Bertram ma diabelnie błękitne oczy, Wilga rude włosy oraz bliznę na policzku, natomiast Gavin nie rozstaje się ze swoim słomkowym kapeluszem. Takie szczegóły są istotne, oczywiście, ale zwrócenie na nie uwagi na początku książki w zupełności wystarcza.
W Śmiechu diabła dzieje się sporo. Mamy walki, ucieczki przez Las Śniących, ludowe święta… Cała historia liczy sobie niecałe pięćset stron. Dla jednych to mało, dla innych dużo. W przypadku fantastyki często słyszy się stwierdzenie, że „Im grubsza, tym lepsza”. Osobiście uważam, że objętościowo książka jest w sam raz, choć usunięcie niektórych przydługich opisów albo scen mogło by jej nie zaszkodzić, ponieważ często akcja zwalniała tak bardzo, że z trudem przewracałam stronę za stroną.
I choć świat stworzony przez Agnieszkę Mielę jest ciekawy, bohaterowie mniej lub bardziej znośni, a cała tajemnica Ziaren oraz Starych Bogów intrygująca, to w efekcie ledwo przebrnęłam przez tę książkę. Nie wiem, czy winny jest temu styl – mimo że nie mogę mu nic wielkiego zarzucić – czy tempo prowadzenia akcji. Może to był po prostu zły czas na tę książkę. Zwykle takiej grubości fantastykę pochłonęłabym na dwóch, trzech posiedzeniach, a nie na dziesięciu, jak miało to miejsce w tym przypadku. Nie będę też ukrywać, że pod koniec byłam już odrobinę zmęczona całą historią i chciałam mieć ją za sobą.
Śmiech diabła nie jest absolutnie złą książką, pod pewnymi względami wręcz naprawdę dobrą. Nie jest to jednakże mój ulubiony typ fantastyki, po który zwykle sięgam. Z tego powodu nie planuję raczej w przyszłości sięgać po kolejne części serii, ale też nie skreślam tej historii już na samym początku. Będę zatem śledzić karierę pisarską Agnieszki Mieli, czekając, aż za jakiś czas zaproponuje swoim czytelnikom opowieść, której zapowiedź zaciekawi mnie na tyle, że dam jej drugą szansę.
Śmiech diabła trafi w gusta wielu czytelnikom, ale nie każdy będzie tą lekturą zachwycony. Przekonajcie się na własnej skórze, czy Agnieszka Miela trafi do grona waszych ulubionych polskich autorów. W moim przypadku tak się nie stało, ale zdecydowanie gratuluję jej wydania pierwszej książki oraz życzę udanej kariery literackiej