Ten tekst nie będzie długi, debiut Michała Turowskiego broni się sam. Obawiam się, że czegokolwiek tu nie napiszę, spłycę i nie oddam wagi całości.
Dziadka nie ma to historia o stracie, pamięci, niepamięci i dorastaniu. Tę książkę trudno zaklasyfikować, sam autor mówi o niej, że miała być esejem (i faktycznie nim jest), ale jest też po trosze pamiętnikiem i opowieścią o radzeniu sobie z przeszłością. Całość jest fantastycznie napisana. Czyta się to szybko, jednak jest to jeden z tych tekstów, które trzeba sobie dawkować, nie da się tej treści skonsumować na raz, i chyba nawet się nie powinno.
Turowski, korzystając z własnych wspomnień, snuje opowieść o ukochanym dziadku, o jego życiu, dobroci jakiej od niego doświadczył i tego, czego się od niego nauczył. Opowiada też o jednym z najważniejszych i najtrudniejszych wydarzeń w jego życiu – o śmierci dziadka. To wydarzenie jest osią całości, podstawą narracji, wokół której Turowski zbudował całość. Poza wspomnieniami, Dziadka nie ma jest również zapisem tego, jak nierzadko pamięć nas zawodzi, jak nie kojarzymy pewnych wydarzeń, czy rozmów, albo jak pamiętamy jedynie urywki, tracąc jednocześnie pewność, czy faktycznie było tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Jaką wartość i wagę niosą zatem nasze wspomnienia i jaki mają wpływ na nasze dalsze życie?
Ta książka jest także historią o budowaniu własnej tożsamości, o usamodzielnianiu się i stawaniu się dorosłym – Dziadka nie ma poniekąd analizuje ten proces, jednak nie podaje odpowiedzi na pytanie, od kiedy przestajemy być dziećmi, czy młodzieżą, a stajemy się osobami, które płacą podatki, mają obowiązki, chodzą do pracy i są uznawane za „dorosłych”, od których oczekuje się konkretnych działań i zachowań. Ten rytuał przejścia nie ma żadnych formalnych ram. Jest też historią miejsca, które przez dłuższą chwilę było bardzo ważne, które było stałym punktem na mapie dzieciństwa, miejscem zabaw, źródłem nostalgii, pierwszym świadkiem dorastania.
Książka autorstwa Michała Turowskiego jest też opowieścią o stracie, o wyrzutach sumienia, o gdybaniu, na które już nie znajdzie się odpowiedzi. Jest to jednak również zapis radzenia sobie z tym, co nieuniknione, z dojrzewaniem do pewnych decyzji i przepracowywaniem różnego rodzaju trudności. I choć momentami niezmiernie smutna i trudna, ta historia zawiera w sobie dużo optymizmu.
Jest to również opowieści o miłości. O odwadze. O przywiązaniu. O żałobie. O życiu.
Jest to również tekst, który wam uświadomi, że tu, we Wrocławiu, mówimy na drożdżówki „słodkie bułki”. I że mamy rację, bo to jedyna adekwatna nazwa dla tego rodzaju wypieków.