Każdy czytelnik, sięgając po książkę, oczekuje czegoś innego. Jedni mają nadzieję na zawrotne tempo akcji i trochę dreszczy, a inni na rozwiązanie podane jak na dłoni, by nie trzeba było snuć zbyt wielu domysłów.
Krzysztof Domaradzki, z zawodu dziennikarz i pisarz, jest absolwentem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Łódzkim. Od kilku lat mieszka w Warszawie, mimo to w debiucie literackim akcję przenosi do najgroźniejszych dzielnic rodzinnego miasta.
Sam krótki opis na okładce zdradza wiele szczegółów – zmasakrowane zwłoki 24-letniej studentki, brak śladów, motywu ani świadków zapowiada dobrze zainwestowane pieniądze. Nic bardziej mylnego... Zwracając uwagę na grubość książki po cichu liczyłam na długą i wciągającą lekturę, rzeczywistość okazała się niestety inna. Utwór, liczący ponad pięćset stron, zamiast pochłonąć czytelnika zdecydowanie go męczy. Długo przeciągany start śledztwa prowokuje do odłożenia książki w najgłębszą szufladę w domu, nie budząc ochoty na kolejne podejście do czytania.
W całej książce pojawiło się tylko kilka wątków wzbudzających moją ciekawość, samo zakończenie też odrobinę zaskoczyło. Może to po prostu efekt debiutu? Rynek literacki w dzisiejszych czasach jest bardzo wymagający, a młody autor nie ma przed sobą lekkiej drogi. Na dzień dzisiejszy nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduję się sięgnąć po kolejną książkę Domaradzkiego, jeśli tak to tylko po to, by sprawdzić czy coś się zmieniło.