Marcin Meller w nowej roli, tym razem jako autor powieści
sensacyjno-przygodowej.
Czasowo przeplatające się wydarzenia, zabierają czytelnika do Afryki. Młodość Wiktora Tilszera, rok 1996, stoi pod znakiem wielkiej przygody, tyleż urzekającej, co niebezpiecznej. W Ugandzie nie tylko zbiera reporterskie szlify, ale i po raz pierwszy zakochuje się. Rok 2020, nieomal w przededniu wybuchu pandemii Covid-19. Syn Tilszera wyrusza śladami ojca, aby odcisnąć swój ślad na Czarnym Lądzie. Gdy okazuje się, że kontakt z synem został urwany, Tilszer niezwłocznie rusza na poszukiwania. Zostawiając w Warszawie córkę oraz żonę z bliskim terminem porodu, odkurza wszystkie znajomości, by sprowadzić syna żywego do domu. Czy misja się powiedzie i jak bardzo jego samego zmieni powrót do miejsc, które go naznaczyły?
Dobrego pióra Mellerowi odmówić nie można. Wie dobrze, jakich zabiegów narracyjnych użyć, aby podnieść tempo akcji oraz puls czytelnika. Ciekawie oddaje realia ciężkich warunków życia w Afryce, a wykorzystując własne doświadczenia młodości, mógł szeroko rozwinąć akcję. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć politycznych wrzutek, bez których fabuła i tak by sobie jednak poradziła. Czy jednak Czerwona ziemia jest nieodkładalna, jak ją reklamują? Tutaj jednak wydawnictwo trochę przesadziło, tą powieścią Meller nie dokonał przewrotu kopernikańskiego w literaturze.