Czasem bardzo lubię wracać do klasyki. To ona przypomina mi co robię i dlaczego. Cudzoziemka to powieść, do której wracam już trzeci raz. Po raz pierwszy przeczytałam ją w liceum i w głowie nie mogło mi się pomieścić zachowanie głównej bohaterki. Na studiach zaczęłam dostrzegać, że motyw ten został już użyty u Flauberta czy nawet Orzeszkowej. Jednak dopiero teraz, jako dorosła kobieta, matka i żona dostrzegam, ile żalu i złości było w Róży. Tym razem nie linczuję jej w myślach, a zaczynam współczuć. Mam wrażenie, że gdybyśmy się spotkały, postarałabym się jej pomóc jako przyjaciółka. Niemniej jednak uważam, że takich Róż jest dziś od groma, zwłaszcza w dobie idealnych instagramowych matek influencerek.
Róża jak młoda dziewczyna musiała wyjechać z Rosji i osiedlić się w Polsce. Teraz na łożu śmierci wspomina swoje życie, które wedle swojego mniemania przegrała. Przerwała karierę muzyczną, ale ta będzie jej towarzyszyć do końca życia i uchroni ją wręcz przed zbrodniami. Róża, pomimo miłości do Michała, wychodzi za mąż za Adama. Nie znosi go i ciągle mu wszystko wypomina. Małżeństwo jest do tego stopnia nieudane, że Róża rodzi córkę z gwałtu. Pomimo posiadania trójki dzieci, kobieta nie czuje się spełniona. Wiecznie narzeka i nie darzy sympatią nikogo poza najmłodszym synem, który umiera jako dziecko. Synowa, zięć czy nawet wnuk są przez Różę traktowani z góry, z obojętnością i chłodem. Kobieta stale narzeka na swój los i obarcza winą za swoje nieudane życie wszystkich dookoła. Do takiego stopnia odpycha od siebie ludzi, że Ci nawet na łożu śmierci matki nie chcą być zbyt blisko niej. Róża Żabczyńska przegrała życie, ponieważ sama nie wiedziała, czego od niego oczekuje. Marzenia o byciu artystką legły w gruzach i za ich niepowodzenie winą została obarczona najbliższa rodzina.
Zawsze denerwował mnie stosunek Róży do dzieci, ale także jej wieczne niezadowolenie, oburzenia i zrzędzenie. Dziś wiem, że istnieje cienka linia, która prowadzi do niezadowolenia z życia. Wciąż mogłoby być lepiej. I właśnie tak żyła główna bohaterka Cudzoziemki – nie potrafiła się cieszyć z tego co ma, zdrowych i utalentowanych dzieci. Niespełnione ambicje przelewała na swoje pociechy. W ten sposób została zrzędą, której nikt nie chce pomagać czy być blisko w ostatnich godzinach. Wiecie co? I ja czasem tę Różę rozumiałam. Wiecznie w domu, zdana tylko na siebie, której prawdziwa pasja odeszła bezpowrotnie, będąca jedynie żoną i matką, później babką. Gdzie w tym wszystkim najważniejsza rola – spełnionej kobiety?
Musimy pamiętać, że Kuncewiczowa wydała Cudzoziemkę w 1936 roku, zatem w czasach, kiedy kobiety w większości zamykane były w domach by spełniać się jako gosposie. Jakież to musiało być frustrujące, jeśli czytamy, że kobieta z żalu i bezsilności myśli o zabójstwie dziecka. Z postaci Róży wyłania się straszny portret psychologiczny kobiet, które utraciły siebie na zawsze. Nierozumiane przez otoczenie, zostawały same ze swoim sumieniem i rozczarowaniem. Ma wrażenie, że Kuncewiczowa w swoich wywodach wyprzedziła epokę, w której tworzyła. To fakt, że dzisiaj również wiele jest takich Róż, ale mówi się o tym głośno. Kobieta nie nosi już aż tak dużego brzemienia. Możemy się rozwijać na wielu płaszczyznach i wcale nie musimy być tylko matkami czy babkami.
Uwielbiam powroty do klasyki literatury, zarówno polskiej jak i światowej. Marginesy Klasycznie kolejny raz udowadniają, że sięgają po wielkie perełki, które wymagają odświeżenia. Wydanie jest cudowne, piękna szata graficzna, odpowiednia czcionka i papier, który jest przyjemny dla oka. Dla tego wydania warto sięgnąć po Cudzoziemkę nawet kolejny raz.