Takiego powrotu Anny Brzezińskiej chyba nikt się nie spodziewał. Zamiast kolejnej powieści w klimatach fantasty, uznana autorka postanowiła spróbować sił w zupełnie innym gatunku. Niby nic w tym dziwnego, Twardoch czy Orbitowski też zaczynali od fantastyki, a dzisiaj przebojem zdobywają rynek głównonurtowy. Tymczasem Brzezińska wybrała jeszcze inną drogę i wzięła się za... historyczne edukowanie Polaków! Papiery na to ma, bo z wykształcenia pisarka jest mediewistką. Pytanie tylko, czy Córki Wawelu faktycznie są dobrym krokiem w jej karierze?
Przewodniczką po świecie Córek Wawelu, a więc w dużej mierze XVI-wiecznego Krakowa, jest karlica Dosia – niechciana córka ubogiej wieśniaczki i krakowskiego słodownika. Wychowywana przez ladacznice, dzięki wielu zbiegom okoliczności trafia na wawelski dwór i zostaje maskotką córek króla Zygmunta Starego i Królowej Bony Sforzy. Razem z karliczką poznamy wszystkie oblicza wielkiej polityki, ale także przekonamy się, że bycie kobietą w tamtych czasach – nawet jeśli należało się do królewskiego rodu – niosło ze sobą więcej bólu, niż radości.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy po przeczytaniu kilkunastu stron po raz pierwszy natknąłem się na fragment, w którym powieść ustępuje miejsca... wykładowi akademickiemu. Z każdym kolejnym rozdziałem warstwa powieściowa Córek Wawelu coraz bardziej schodzi na drugi plan. Tak naprawdę historia Dosi stanowi tylko pretekst do opowiedzenia o roli kobiet w czasach królowej Bony i jej córek – i to z perspektywy naukowca, a nie powieściopisarski. W wywiadach Brzezińska tłumaczy, że początkowo chciała napisać esej historyczny, jednak z czasem postanowiła umieścić w Córkach Wawelu elementy, które pozwolą współczesnemu odbiorcy lepiej zrozumieć i przyswoić tamten dawno miniony świat.
Przede wszystkim jednak rolą Córek Wawelu jest przywrócenie kobietom należnej im pozycji w historii Polski. Oczywiście, zaraz podniesie się larum, że przecież takie prace powstały już wcześniej, ale były to przeważnie niszowe publikacje przeznaczone dla wąskiej grupy historyków. Brzezińska ma szansę dotrzeć do zdecydowanie większej liczby czytelników, w sposób poważny i szczery rozliczając się ze sposobem, w jaki kobiety były traktowane przez wiele wieków. Zwłaszcza, iż autorka nie stroni od pokazywania życia nie tylko mieszkanek Wawelu, ale również mieszczanek, wieśniaczek, ladacznic czy służących.
Córki Wawelu to być może jedna z najlepszych i najbardziej przystępnych książek popularnonaukowych, traktujących o historii Polski. Jeśli chodzi o władanie językiem, to wśród rodzimych historyków Anna Brzezińska nie ma sobie równych. Niestety, jest w tym wszystkim jedno drobne "ale". Jeśli ktoś koniecznie chce przeczytać powieść historyczną – z wciągającą fabułą, wieloma sprytnie zazębiającymi się wątkami i zaskakującymi zwrotami akcji – ten zawiedzie się srogo. Mimo wszystkich swoich zalet, Córki Wawelu wymagają od czytelnika skupienia i faktycznej chęci dowiedzenia się czegoś o XVI-wiecznej Polsce. Właśnie przez takie książki warto pisać i czytać recenzje – opis wydawcy może być nieco mylący i prowadzić do wielu złorzeczeń, kierowanych – niesłusznie - pod adresem autorki.
Obserwując, z jakim odbiorem spotykają się Córki Wawelu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Anna Brzezińska już odniosła sukces – przynajmniej jeśli chodzi o krytyków. Teraz czas, by dzieło historyczki ocenili czytelnicy. Kto wie, może niedługo będziemy mówić i pisać o Brzezińskiej jako najpopularniejszej propagatorce rodzimej historii?