To niby takie proste: bierzemy na tapetę gospodarczego tygrysa i osadzamy w nim akcję swojej powieści. Później czekamy tylko na wejście do kanonu science-fiction, a i przy okazji na półeczce robimy miejsce na wszystkie przyszłe nagrody. A jednak po bliższym przyjrzeniu się sprawie wychodzi na jaw, że lepiej już wziąć się za klecenie romansideł, bo to zdecydowanie mniej czasochłonne zajęcie. Skoro już zabierasz się za przewidywanie losu np. Brazylii, musisz przekopać się przez mnóstwo książek historycznych, reportażowych, ekonomicznych itd. Nie wystarczy przecież napisać, że opowieść rozgrywa się na ulicach Rio de Janeiro, a później ze szczegółami opisywać wszystko tak, jak gdyby Rio niczym nie różniło się od 99,9% innych wielkich miast na świecie.
Nie, wspomnienie, że jest tam dużo biedy, rozwarstwienia i wielki pomnik Jezusa, nie wystarczy.
Ian McDonald niejednokrotnie zabierał już czytelników w podróż po kulturowo obcych Zachodowi krajach. Dzięki niemu byliśmy już na wycieczce po Indiach ("Rzeka bogów"), Turcji ("Dom Derwiszy"), teraz zaś Polski fan fantastyki może wreszcie wybrać się do stolicy futbolu.
Historia "Brasyl" opowiedziana jest przez pryzmat trójki protagonistów: dziennikarki Marceliny Hoffman, drobnego " biznesmena" Edsona, oraz jezuickiego misjonarza Luisa Quinna. Trzy na pozór różne opowieści rozgrywające się na całkowicie odmiennych płaszczyznach czasowych - od XVIII wieku po rok 2032 - z czasem zaczną się zazębiać w bardzo ciekawy sposób. I właśnie fabuła należy do jednej z mocniejszych stron dzieła McDonalda. Przemyślana, nieoczywista i ciekawie poprowadzona akcja urzeka. Sama Brazylia została ukazana z godną podziwu dbałością o szczegóły i w sposób absolutnie klimatyczny. Od fragmentów rodem z "Jądra ciemności", po współczesne czasy, gdzie media rządzą i kształtują rzeczywistość, aż do nieodległej przyszłości Brazylii obserwowanej z nieba przez dziesiątki tysięcy policyjnych dronów - wszystkie te obrazy stanowią efekt ciężkiej pracy i niezłej wyobraźni autora. Brazylia w ujęciu McDonalda to nie kolejne egzotyczne państwo przedstawione wyłącznie przez pryzmat stereotypów, lecz autonomiczny i niepowtarzalny byt.
Jeśli chodzi o wady, to muszę przyznać, iż średnio trafia do mnie styl pana McDonalda. Osobiście odbieram go jako strasznie... Bo ja wiem? Bezbarwny? Nieco męczący? Oczywiście jest to wyłącznie moje czysto subiektywne odczucie. W każdym razie "Brasyl" czytało mi się strasznie wolno i to bynajmniej nie z powodu skomplikowanej fabuły, czy częstego korzystania przez pisarza z ciężkiej do zrozumienia naukowej terminologii. Trochę wyglądało to tak, jak gdyby rzemieślnik próbował udawać mistrza pióra. Tylko po co robić coś takiego? Czy konieczność nadrabiania pewnych braków solidnym rzemiosłem to powód do wstydu, który należy za wszelką cenę ukrywać?
Jak to często zresztą bywa z książkami z "Uczty wyobraźni", tak i "Brasyl" - choć nie mistrzowskie - daje czytelnikowi coś więcej, niż tylko kilkanaście dobrze spędzonych godzin. To są po prostu pozycje, które - nawet jeśli są tylko literacką fikcją - rozwijają i dają intelektualnego kopa. A co najważniejsze, dzięki McDonaldowi nauczycie się paru nowych, lokalnych słówek, by móc później udawać przed znajomymi prawdziwych światowców.
A dziewczyny podobno uwielbiają światowców, uwierzcie mi.
Michał Smyk