Magdalena Adaszewska do tej pory specjalizowała się w tekstach publicystycznych do znanych magazynów, takich jak „Elle”, „Twój styl”, czy „Pani” oraz biografiach sławnych osób z showbiznesu. Tym razem zabrała się jednak za thriller. Jak na debiut przystało – jest co podziwiać. Czyta się tę książkę jednym tchem, akcja jest szybka, aż tak, że momentami gubiłam się w wątkach, ale zdecydowanie lepsze to niż nudne wodolejstwo.
Od pierwszych stron da się polubić główną bohaterkę – Monikę Biel. Można się z nią utożsamiać, a na pewno jej kibicować i obdarzyć sympatią. Biel jest dziennikarką, która postanawia wyręczyć nieudolną policję i zaczyna prowadzić na własną rękę prywatne śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw, dokonywanych na mężczyznach w Poznaniu. Dziewczyna ma przeczucie, że wiążą się one w jakiś sposób z niewyjaśnioną dotąd sprawą zaginięć młodych kobiet. Dociera do emerytowanego detektywa, który badał kiedyś te sprawy i prosi go o pomoc. Wspólnie znajdują coraz więcej łączących się wątków, ale też sporo nowych poszlak, które nie pasują do układanki. W trakcie szukania rozwiązań trop prowadzi ich do Amelie Rosa. Jest to kobieta, która zajmuje się balsamowaniem zwłok przed pochówkiem...
Ten wątek jest zdecydowanie najciekawszy. Z zapartym tchem można śledzić doświadczenia z pracy tanatokosmetologa. Jest to niesamowicie ciekawa profesja, która nadal jest nieco tematem tabu. Dlatego z pasją czytałam, jak nadaje się zmarłym żywy wyraz twarzy i dba o to, by kobieta była „ubrana” w ulubione kosmetyki nawet w tę ostatnią drogę.
Bardzo lubię debiuty, bo rzadko zdarzają się kiepskie i zwykle wysoko ustawiają poprzeczkę kolejnym tekstom swojego autora. Cała sztuka polega na tym, żeby tych lotów nie obniżyć. Czekam na kontynuację Balsamistki, która mam nadzieję dorówna pierwszej części.