Ukryta rzeczywistość. Brian Greene. Prószyński i S-ka 2012
„Ukryta rzeczywistość” Briana Greene’a zdaje się kontynuować myśl zawartą w „Księdze Wszechświatów” Johna D. Barrowa wydanej niedługo wcześniej przez wydawnictwo Prószyński i S-ka w serii „Na ścieżkach nauki”. Barrow prezentował sposób myślenia o wszechświecie od czasów starożytnych do współczesności, Greene natomiast rozpoczyna swą książkę dokładnie w miejscu, w którym kończy się „Księga Wszechświatów” – omawiając teorię multiświata.
Na wstępie należy zaznaczyć, że w książce opisano fascynujące zjawiska, które zostały wykoncypowane w umysłach wielkich fizyków lub wyliczone z dziwnych i skomplikowanych równań i nie mają wiele wspólnego ze światem, w którym poruszamy się na co dzień. Sam autor przyznaje, że zamieszczone w książce modele wieloświatów są spekulatywne: nikt nigdy nie dokonał obserwacji lub eksperymentu, które potwierdziłyby ostatecznie którąś z prezentowanych hipotez. Greene stara się rozszerzyć granice naszej rzeczywistości, przedstawiając współczesne teorie fizyki w taki sposób, by móc za ich pomocą wyjaśnić budowę hipotetycznego multiświata. Wyniki przeprowadzanych eksperymentów stanowią podłoże teoretycznych rozważań opartych na królowej nauk – matematyce. Z tych matematycznych analiz wyłaniają się, jak gdyby nieproszone, wnioski o możliwej konstrukcji świata, w którym przyszło nam żyć, a który może nie być jedynym. Są ludzie szukający życia na innych planetach, są ludzie wierzący w inne wymiary, z których przybywają do nas ezoteryczni goście. Jak się okazuje, są też ludzie, którzy wierzą w coś pomiędzy.
Autor sam przyznaje, że z kolejnymi stronami poziom skomplikowania wzrasta i prosi czytelnika o wytrwałość i dogłębne czytanie poszczególnych rozdziałów i podrozdziałów. Budowa książki jest zresztą dość sprytnie pomyślana: każdy rozdział rozpoczynają fragmenty ogólne przeznaczone dla początkujących amatorów ekstremalnej astronomii szukania multiwersum – mogą one zostać spokojnie opuszczone przez bardziej doświadczonych w boju czytelników, którzy już orientują się w podstawowych zagadnieniach związanych z tematem. Tutaj nasuwa się jednak refleksja, że nawet niektóre z tych teoretycznie prostszych ustępów są momentami trudne, a próby autora, by pokazać działanie czegoś na przykładzie analogii do, powiedzmy, butelki szampana, nie zawsze są skuteczne. Trudno wyobrazić sobie działanie abstrakcyjnych sił z początku wszechświata na przykładzie korka strzelającego z butelki szampana. Należy pochwalić próbę popularyzowania nauki, ale czasem sama analogia wydaje się bardziej abstrakcyjna niż opisywany proces.
Książka wykracza poza astronomię w sposób znaczący. Dzięki autorowi poznajemy podstawy fizyki kwantowej, teorii strun i inne koncepcje, które równie dobrze mogłyby powstać w umysłach osób zawodowo piszących powieści fantastyczne. Autor prezentuje kolejno wieloświaty oparte na pojedynczych teoriach i na połączeniach różnych teorii, z których rodzą się dziwaczne konstrukcje: wyspowe, pęcherzykowe, cykliczne, kwantowe… Im bliżej końca, tym robi się ciekawiej. Greene raczy nas opowieścią o holograficznych odzwierciedleniach tego, co dzieje się w czarnych dziurach a nawet o wszechświatach symulowanych, łudząco podobnych do „Matrixa” braci Wachowskich (chodzi bardziej o koncepcję niż o wykonanie – nie ma w książce ani słowa o Neo i Morfeuszu…). Ostatnim krokiem spekulantów jest wieloświat ostateczny, najbardziej abstrakcyjny ze wszystkich: „megakonglomerat”, który obejmuje wszystkie wszechświaty jakie można sobie wyobrazić, nawet takie, w których nic nie ma! Dziwne? Dokładnie tak!
Podsumowując, osoby biorące do ręki książkę Briana Greene’a trzymać będą fizyczne opowieści z gatunku science fiction dla miłośników popularnonaukowych opracowań dla szerokiego grona odbiorców. Broń Boże, nie zmarnują oni czasu, dowiedzą się za to wielu nowych rzeczy, a może nawet zaczną się zastanawiać, czy gdzieś w innym wszechświecie, w tej rzeczywistości ukrytej przed naszymi zmysłami, nie odłożyli książki z powrotem na księgarnianą półkę i nie wybrali do czytania czegoś innego, z fizyką i astronomią zupełnie nie związanego…
Michał Surmacz