Tortilla Flat. John Steinbeck. Prószyński i S-ka 2013
Ludzie chyba często lubią o sobie myśleć, że są źli. Wiecie, jest to coś w stylu: świat jest pełen nieświadomych, potulnych frajerów, za to ja jestem zupełnie inny. Chory, zakręcony, cyniczny, a od najsłynniejszych czarnych charakterów różni mnie tylko niemożliwość zrealizowania swoich mrocznych myśli. Taki właśnie ze mnie hultaj. Przechodzę przez jezdnię na czerwonym świetle. Nie udostępniam zdjęć słodkich, potrzebujących pomocy zwierząt. Jadam mięso w piątek. Śmieję się z dowcipów o Smoleńsku. Czujecie moc?
Nie czujecie. I słusznie. Nawet jeśli wiele osób można uznać za złych, to na pewno nie jest to ten typ zła, które chcieliby oni reprezentować (czyli bycie uroczymi skurczybykami). Postać słodkiego drania to w ogóle niesamowita sprawa: kibicujemy komuś, kogo czyny w każdym innym przypadku jednoznacznie uznalibyśmy za straszne i godne natychmiastowego potępienia. Ponieważ z trudem ślizgam się z roku na rok na studiach humanistycznych, nawet nie zamierzam zgłębiać się w psychologicznie podstawy takich zachowań. Po prostu zgódźmy się, iż prawie wszyscy lubimy takich czarujących rojbrów.
Stworzyć zaś łotra, który zaskarbi sympatię publiczności…
No, to już wyższa szkoła jazdy. No, to teraz poznajcie Danny’ego, Pilona i pozostałych mieszkańców Tortilla Flat.
Jakim sposobem ktoś taki jak Danny – pijak i obibok – może stać się właścicielem dwóch domków? Oszukując, albo mając fuksa. W tym przypadku fuks objawił się pod postacią zmarłego dziadka, który swemu ukochanemu – bo jedynemu – wnuczkowi postanowił zostawić w spadku wspomniane przed chwilą nieruchomości. A jako że typowy miłośnik wina i unikania pracy rzadko kiedy bywa samotnikiem, już wkrótce do Danny’ego wprowadzają się czołowe moczymordy Tortilla Flat. Czy muszę wspominać, iż z umieszczenia tego typu osób w jednym miejscu nigdy nic dobrego nie wynika?
Powieście „Tortilla Flat” o wiele bliżej do tego nurtu w twórczości Johna Steinbecka, który reprezentuje chociażby „Ulica Nadbrzeżna” – opowieści nacechowanych sporą dawką humoru i zdecydowanie lżejszych w odbiorze niż „Na wschód od Edenu”. Amerykański noblista lubuje się w ukazywaniu zwyczajnych ludzi przeżywających swoje zwykłe-niezwykłe przygody, zachwalając jednocześnie i podziwiając, że ktoś, kto w zasadzie nie ma niczego, nadal może żyć pełnią życia. Tym razem jednak nie przesadzałbym z poszukiwaniem na siłę głębszych treści w dziele Steinbecka – choć nawet w tak nieskomplikowanej historii pewne lewicowe naleciałości, mocno akcentowane na przykład w „Gronach gniewu”, można odszukać - gdyż akurat w przypadku „Tortilla Flat” nie są one aż tak istotne.
Humor użyty w powieści noblisty trudno nazwać inaczej niż wybornym i inteligentnym. Intelektualne łamańce Pilona – kumpla Danny’ego – są brawurowym przykładem do mistrzostwa wręcz doprowadzonej umiejętności „odwracania kota ogonem”. Pilon potrafi w nieprawdopodobny sposób każdy swój niecny uczynek tak przedstawić przed własnym sumieniem, iż zaraz się okazuje, iż zło tak naprawdę służy dobrej sprawie, zaś pijaczek winien być nie ganiony, a wręcz chwalony! Od tego niepozornego obiboka niejeden mądrala mógłby się uczyć. W ogóle śledzenie losów paczki Danny’ego – tak nietuzinkowych osób jak Pirat, Joe Portugalczyk, czy Jezus Maria – i poznawaniu ich epickich przygód, których głównym celem jest zdobycie - najmniejszym możliwym nakładem sił - kolejnych galonów wina, stanowi doskonały sposób na przyjemne i wesołe spędzenie wolnego czasu (choć w ostatnich rozdziałach porzucony zostaje lekki nastrój i do śmiechu nie powinno być raczej nikomu).
Z czystym sercem mogę „Tortilla Flat” – jak zresztą każdą inną książkę Steinbecka – polecić. Dlatego zróbcie sporo miejsca na półce i zapełniajcie kolejnymi pozycjami noblisty. Bo co jak co, ale jego dzieła warto po prostu mieć.
Michał Smyk