Tae-qyeong zostaje nawiedzony we śnie przez ducha swojego kolegi ze szkoły, który zginął w wypadku samochodowym. Ponoć, ponieważ nie wiadomo czy właśnie w ten sposób umarł, skoro o wydarzeniu nie ma nawet żadnej wzmianki w gazetach. Chłopak postanawia rozwikłać tajemnicę śmierci dawnego kolegi i spełnić jego prośbę, tym samym wchodząc na grząski grunt, gdyż widmo zaczyna pojawiać się coraz częściej, nie tylko w snach.
Sny umarłych Bory Chung jest powieścią inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce na uniwersytecie, gdy pisarka sama była jeszcze studentką. Podczas spotkania integracyjnego pewien mężczyzna upił młodszą od siebie dziewczynę, a następnie wykorzystał seksualnie w jej domu. Między tą dwójką nawiązała się patologiczna relacja — dziewczyna weszła w związek ze swoim gwałcicielem, który w swojej agresji wobec niej posuwał się coraz dalej i dalej… I tę brutalność Bora Chung umieściła w Snach umarłych, dodając do niej elementy fantastyki i horroru.
Powieść Chung przypomina układanie puzzli. Na początku dostajemy dużo pojedynczych kawałków, które na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasują i dopiero po jakimś czasie łączą się w spójną całość. To powieść napisana prostym językiem, wymagająca jednak skupienia ze względu na ilość wątków, pojawiających się nagle nowych postaci czy chociażby prowadzenie narracji z dwóch perspektyw.
Sny umarłych szokują ilością przemocy i niezrozumiałym zachowaniem bohaterów. Tae-qyeong niejednokrotnie wyznaje miłość swojej dziewczynie Seong-yeon, żeby po chwili wykręcić jej ręce, przycisnąć do ściany i zbić prawie do nieprzytomności. Jest to jeden z tych wątków, który wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony chcielibyśmy kibicować głównemu bohaterowi, z drugiej jednak czujemy do niego obrzydzenie. I to wszystko sprawia, że po lekturze możemy czuć się emocjonalnie wykończeni, nie do końca świadomi, co się właśnie wydarzyło. Ale czy nie tak powinna właśnie działać literatura?