Millie rozpoczyna pracę jako pomoc domowa w apartamencie niesamowicie zamożnego pana Garricka. Dziewczyna wynajmuje skromne mieszkanie i studiuje, a więc praca z tak dobrym wynagrodzeniem po prostu spada jej z nieba. Ma sprzątać, prać, robić zakupy i przygotowywać kolację. Jest tylko jeden warunek – w trakcie obecności w mieszkaniu nie wolno wchodzić jej do pokoju, który zajmuje chora żona Garricka – Wendy. Pewnego dnia Millie zauważa w mieszkaniu ślady krwi, drzwi do pokoju pani Garrick są niedomknięte... Co się za nimi kryje? Czy małżeńska sielanka to tylko fasada?
Pomoc domowa. Sekret to kontynuacja wcześniejszej książki autorki, czyli Pomocy domowej. Obie części śmiało można czytać niezależnie od siebie. Tak było w moim przypadku. Nie znam poprzedniej książki. Podeszłam do tej lektury bez żadnych oczekiwań. Dotychczasowe thrillery pisarki cieszyły się dużym powodzeniem i odniosły spory sukces komercyjny. Tymczasem Pomoc domowa. Sekret to książka zupełnie miałka. Thriller oparty na dwóch czy trzech schematycznych zwrotach, który jest po prostu czytadłem do poduszki. Freida McFadden kompletnie nie potrafi budować napięcia. Ot poznajemy Millie – kobietę około trzydziestki, która ma poziom intelektualny i emocjonalny trzynastoletniej dziewczynki. Skrywa mroczną przeszłość, ale nie potrafi o niej porozmawiać ze swoim partnerem. Unika go, spławia, a wymówki, których używa są po prostu żenujące. Wokół osoby Millie pisarka od początku robi mnóstwo szumu, a ta postać nie ma żadnego charakteru. Wszystkie jej cechy działają na odbiorcę w sposób irytujący. Dziewczyna jest naiwna jak przedszkolak, zakompleksiona i ograniczona. Nie docierają do niej najprostsze rzeczy. W związku z tym tak trudno jest uwierzyć, że prowadzi podwójne życie, a w tym drugim... No właśnie. Postać pusta, niedopracowana i niewiarygodna.
Jeżeli odrzucimy tę nieszczęsną Millie i skupimy się na samej fabule, to przynajmniej początkowo można uznać, że jest całkiem nieźle. Młoda dziewczyna podejmuje pracę i odkrywa mroczne sekrety swoich pracodawców. Niestety, im dalej w las tym gorzej. Narracja oczami Millie to koszmar. Odnosiłam wrażenie, że czytam pamiętnik jakiejś oderwanej od rzeczywistości pensjonarki, która próbuje udawać kogoś, kim nie jest. Próbuje, ponieważ na udawanie nawet jest za głupia. Powieść napisana w fatalnym stylu. Takim właśnie pensjonarskim. McFadden tę książkę po prostu przepołowiła. Snuła jakąś opowieść, a w połowie obróciła ją do góry nogami – ot i cały myk i wielka zagadka sukcesu tej powieści. Do przeczytania i zapomnienia. Nie ma tu nic szczególnego, co mogłoby sprawić, że czytelnik poczułby choćby namiastkę suspensu. Powieść nijaka, powtarzalna, typowy amerykański średniak, który gdzieś obija się w świecie z etykietą bestsellera Los Angeles czy New York Timesa. Sztampowa, przewidywalna powieść. Mistrzostwo klasyki amerykańskich gospodyń poszukujących sensacji w swoim życiu. Czyta się lekko, może się podobać, ale jest to mniej niż średnia półka. Prosta fabuła, płaskie postaci i działająca na nerwy główna bohaterka. Nie znam części pierwszej, ale na pewno dużo nie straciłam. To taka książka, którą można przeczytać, ale nic się nie stanie jeśli tego nie zrobimy.