Z książkami mam jak z ludźmi. Jedne przepływają gdzieś na powierzchni, drugie rozśmieszają, pozwalają miło spędzić czas, inne niepokoją, intrygują.
Są jednak takie, które wżerają się pod skórę i staję się bezbronna. „On” tak zadziałał.
Kraków, czasy PRL i dziecko, które nie jest wystarczająco. Wystarczająco ładne, zdolne, mądre. Jakieś inne, taki śpik. I mama Śpika, która w ośmioklasowej jeszcze podstawówce wciąż pokornie schyla głowę słuchając o nieprzystosowaniu syna. Jest w niej bunt, bo też chciała mieć dziecko, które będzie powodem do dumy, a nie wstydu. Ale buntuje się w niej także matczyna piękna miłość, która tego Śpika kocha nad życie i pragnie dla niego akceptacji. A Śpik rośnie, ale nie wyrasta ze śpikowatości, a przynajmniej nie tak, jak oczekuje od niego społeczeństwo.
Polonistka każe utożsamiać się z bohaterami literackimi, a przecież ”żeby się utożsamiać trzeba mieć tożsamość”. A dzieciaki są tam wszystkie takie same, jednolite, dostosowane. Bez swoistości. „On” mówi o młodzieńczym próżnym poszukiwaniu ideałów, nie pozostawiając złudzeń.
Ciekawa wieloosobowa narracja, z elementami strumienia świadomości powoduje, że wchodzimy w ten dziwny świat relacji, wrażliwości i rzeczywistości, która nie spełnia oczekiwań.
Śpik umie kochać, jego wieź z ukochanym psem pokazuje prostotę miłości do kogoś, kto nie jest w stanie zagwarantować nam jej pełnego odwzajemnienia. Dlatego tak boli i wzrusza. Mama Śpika kocha podobnie, chcąc odrzucić cierpienie, które to uczucie jej przynosi, ale stając bezradnie wobec jego ogromu. Ta książka ujmująca w niesamowity sposób tematy przywiązania, dojrzewania i konfrontacji marzeń z brutalną rzeczywistością, na którą nie mamy wpływu, zostawiła mnie głęboko poruszoną i smutną. Wspaniała literatura, którą się czuje. Z którą się chodzi potem całymi dniami w głowie. Która może zostawić ślad na naszej wrażliwości. Na mojej zostawiła.
Joanna Jurkiewicz