Czyste i jasne pomieszczenia. Sale, długie korytarze, pokoje, piętra. Wydzielone przestrzenie do spania, odpoczynku, posiłków, sportu i nauki. Mieszkańcy podzieleni na nadzorców i podopiecznych. Ci drudzy klasyfikowani po kolorach opasek na ramieniu. W zasadzie bardzo prosty podział, znany każdemu z czasów przedszkolnych. Koledzy „maluchy”, koledzy „starszaki” i gdzieś w tym wszystkim ja.
Owym „ja” książki Yvesa Greveta jest tytułowy Meto. To inteligentny chłopak, który dotrzymuje obietnic, a zarazem lojalny przyjaciel, na którym zawsze można polegać. Nie okazuje słabości, gdy znajdzie się w tarapatach, myśli w ciszy. To z jego perspektywy poznajemy Dom, zamknięty w ścianach nieczynnego wulkanu, oraz Wyspę, na której stoi.
Jak w filmie, gdzie od pierwszej sceny uczestniczymy w życiu głównego bohatera, tak samo w pierwszym tomie trylogii Meto, wpadamy w rwący bieg wydarzeń. Nie ma wprowadzenia, karkołomnych prób tłumaczenia, głosów z offu. Jesteśmy w miejscu, w którym nauczyciele mawiają: Przeszłość to historia innych (…) a my powinniśmy zajmować się tylko swoją własną.
Jesteśmy w Domu. Dom daje bezpieczeństwo, jest wolny od zagrożeń, opiera się na prostych zasadach, wszystko dzieje się wedle z góry określonego porządku. Każdy wie gdzie jego miejsce i jaka jego rola w grupie. Funkcjonuje tu system kar i nagród, młodsi słuchają starszych, wszyscy natomiast odpowiadają przed Cezarem – zwierzchnikiem, surowym opiekunem, nadzorcą o kamiennej twarzy. Z nim się nie dyskutuje, co najwyżej patrzy się na jego lśniącą, ogoloną głowę, której łysina odbija się w idealnie wypolerowanych butach.
Pamiętaj masz szczęście, że tu trafiłeś. Śpimy w cieple, w czystej pościeli i jemy do syta – poucza któregoś razu Meto swojego podopiecznego Krassusa. I chociaż w Domu nie istnieje żaden spisany kodeks obowiązujących zasad, powyższe zdanie mogłoby stanowić jego preambułę. To w nim zawiera się istota Domu: świadomość, że jak chciał tego niemiecki filozof Leibniz, żyjemy w świecie najlepszym z możliwych. To generuje poczucie niezachwianej stabilności, bezpieczeństwa i opiekuńczości, uśrednia jakość życia, zapewnia płynność, kontynuację i spokój, gdzie sprawowanie kontroli nad dziećmi to bułka z masłem. Z pomocą głównego bohatera dowiadujemy się z czasem, że wszystkie powyższe opowieści o Domu to tylko pozór.
Pozór, imitacja i naśladownictwo jest tym, co łączy Dom z Wyspą, a mieszkańców z osadnikami.
Tak naprawdę panuje tu gęsta atmosfera, pełna ukrytych gestów i podejrzliwych spojrzeń. Za dnia jest za ciepło, nocą za ciasno pod ściśle okalającym ciało przykryciem. Z czasem jednak wszystko przestaje przeszkadzać, a rodzi się bunt, nadzieja na ucieczkę i wolność. Istotą przetrwania w Domu jest nieustająca konkurencja i jak najszybsze opuszczenie pozycji najsłabszego, bo za nieustanne bycie „fujarą” grozi kara i wykluczenie z grupy.
Życie w Domu opiera się na rytuałach. Najważniejszy z nich to codzienne sprawdzanie desek swojego łóżka ponieważ ich pęknięcie jest prawie jak śmierć, skok w pustkę, koniec. W Domu nie można za szybko rosnąć, choć nikt nie wie dlaczego. Chłopcy dostają zastrzyki stabilizujące tzn. hamujące ich wzrost i obsesyjnie boją się trzaśnięcia. Oprócz tego uczą się, a raczej automatycznie nabywają wiedzę, dosłownie wkuwają na pamięć rzeczy, których nie są nawet w stanie zrozumieć. Każda próba stawiania pytań jest bezowocna, dociekliwość stłumiona, a wszystko to w towarzystwie ogromnego poirytowania i złości ze strony nauczycieli, z których każdy to kaleka. Sport natomiast jest tym co ma młodych zahartować, podsycać potrzebę wiecznej rywalizacji, wyłaniać najlepszych i demaskować najsłabszych. Oprócz biegów i zapasów młodzi grają w budę. To taka bardziej zwierzęca i udziwniona forma rugby, jej opis godny jest szczególnej uwagi, a w nim cały proces rozgrywki, ustawień, strojów, przygotowań i reguł tej dość przerażającej gry.
Meto wraz z kilkoma przyjaciółmi opuszcza mury Domu w poszukiwaniu wolności i spokoju. Początkowo trafia do mrocznych grot, które, stanowią miejsce narad, spotkań, snu, posiłków. Na Wyspie jest zupełnie inaczej niż w Domu. Wszyscy tu strasznie śmierdzą. Noszą wciąż te same ubrania, zapuszczają zarosty, nie golą głów. bo owłosienie to dorosłość, gotowość do bycia wśród naszych, a brak owłosienia to wykluczenie- takiego nikt tutaj nie będzie brał na poważnie. Społeczność Włochaczy określana przez autora mianem Przeciętych Uszu jest mocno zhierarchizowana, dzielą się na klany, imiona przyjmują od nazw zwierząt, mówią o Domu jako o niewoli, tutaj jest im lepiej, nikt nie karmi ich na siłę, nie podaje środków nasennych, mają swojego Szamana cudotwórcę, któremu nie wolno patrzeć w oczy.
Meto jest ich zakładnikiem, postawiony w stan oskarżenia- w wyniku podjętego przez niego buntu ucierpiały Przecięte Uszy, czeka go proces, w którym będzie musiał udowodnić, że nie jest niczyim wrogiem. Po ułaskawieniu, zostaje wprowadzony w życie, dostrzega niesprawiedliwy podział społeczności, uciemiężenie, rygor przymusowej pracy.
Pod płaszczykiem wspólnoty, schronienia i przynależności kryje się zupełnie inna twarz Wyspy, z którą Meto i jego przyjaciele postanawiają się zmierzyć. Główne panujące tu zasady to nieufność, brutalność, przysłowiowe prawo dżungli. Wykorzystuje się tu czyjeś potknięcia i chwilowe niedyspozycje do natychmiastowej eliminacji i zamiany miejsc. Najlepsze zabawy wśród Przeciętych, to te, w których główną dominantą jest strach, ciągła niepewność i poczucie zagrożenia. Zabawa w chowanego gdzie przegrani poddawani są symulowanej egzekucji, zabawa w polowanie na śmierć, chowanie się po dziurach, w bagnach i w grotach. Na okrągło produkowane są fałszywe pomówienia, panuje ciągła inwigilacja, nieufność i podejrzliwość. Wciąż uruchamiane są fałszywe alarmy, które generują ćwiczebny niepokój.
Gdzie jest w tym wszystkim wolność, w poszukiwaniu której nasz bohater uciekł z pierwszego więzienia, zwanego Domem? Okazuje się, że te dwa światy za bardzo się od siebie nie różnią, dochodzi między nimi do symbiozy apodyktycznych przywódców, a ich istnienie warunkuje się nawzajem. Na Wyspie wszystko wygląda inaczej niż w Domu, jednak nawet gdy zasady, mechanizmy, rozkazy brzmią tu wręcz odwrotnie, to cele mają te same, kary są wciąż po to by dać pokaz siły i przestraszyć innych.
Meto musiał opuścić Dom i znaleźć się na Wyspie. W ten sposób poznał jedno i drugie miejsce oraz regulujące nimi zasady. Dowiedział się, że ich opozycja i wrogość to tylko pozór, który pozwala im nadal funkcjonować. Co łączy te dwa światy? Pozorność właśnie. Ta fantastyczna książka aż prosi się o zapis w formie matematycznych diagramów i równań, które potwierdziłyby istotę na jakiej zasadza się pozór życia oraz tą, która ukazuje zasadność zwątpienia, a co za tym idzie buntu.
Wspaniała książka, w której słychać echa filozofii, klasyków literatury i filmu, mechanizmów rządzących polityką, miejscami nawet poezji. Zachęcam do lektury każdego, bez wyjątku. A teraz wracam do swojej klatki, nie mogąc zapomnieć o tym spotkaniu, które tchnęło śmiercią i bólem.
Marta Mantaj