Marlena Dietrich. Charlotte Chandler. Prószyński i S-ka 2012
Marlena Dietrich. Obok Grety Garbo i Rity Hayworth największy obiekt westchnień męskiej części widowni lat 30-tych. Aktorka filmów niemych i dźwiękowych. Zagrała w kilkudziesięciu produkcjach, z których największą sławę przyniosły jej obrazy takie jak „Błękitny Anioł”, „Maroko”, „Blond Venus” czy „Szanghaj Ekspres”. Biorąc pod uwagę to, że w czasach swojej świetności była gwiazdą największego formatu, rozpoznawalną niemalże pod każdą szerokością geograficzną można przypuszczać, że była kobietą próżną i dumną. Otóż nie. Z relacji jej współpracowników wynika, że mimo olśniewającej urody, inteligencji i błyskotliwego poczucia humoru nie budowała wokół siebie muru, a wręcz przeciwnie – skracała dystans. Nie znaczy to jednak, że nie była świadoma swoich atutów. „Dziennikarze czasami pytali mnie, czego nie lubię w swoim wyglądzie. Odpowiadałam im: „Lubię w sobie wszystko”. „Och, musi być coś takiego – drążyli – Każdy ma w sobie coś, czego nie lubi.” „Dobra – odpowiadałam – Wyciągnęliście to ze mnie. Moich nóg!” Zawsze patrzyli na mnie przez chwilę zszokowani, a potem zaczynali się śmiać. „Żartuje pani”. A ja odpowiadałam: „Tak”. Głupie pytania zasługują na głupie odpowiedzi. Wszyscy wiedzieli, że moje nogi są idealne.”
Jej największą miłością, zaraz po filmie była muzyka. W swojej karierze nagrała mnóstwo piosenek, które z marszu stawały się przebojami. Najbardziej znany utwór to „Lili Marleen”, będący jej własną aranżacją znanej piosenki. W oryginale śpiewała ją Lale Andersen, jednak to wersja Marleny z 1944 roku sprawiła, że stała się najsłynniejszą piosenką niemieckich żołnierzy na froncie II wojny światowej, przetłumaczoną na 48 języków i paradoksalnie, uwielbianą także przez żołnierzy alianckich. Ponadto Dietrich znała się także na technicznych aspektach swojej pracy. Jak nikt inny wiedziała jak ustawić światła na planie zdjęciowym, by ona i inni aktorzy wypadli najkorzystniej. Mało kto wie też o jej kulinarnej pasji. Gulasz jaki przyrządzała według tradycyjnej, domowej receptury wspomina w jej biografii każdy, kto kiedykolwiek miał okazję go spróbować. Zresztą to właśnie w ten sposób - gotując i otaczając opieką, Marlena wyrażała swoje uczucia wobec najbliższych sobie osób. Tyczy się to w takim samym stopniu jej jedynej córki Marii, męża Rudiego Siebera, jak i znajomych i przyjaciół na każdym etapie życia. Choć trzeba przyznać, że tych ostatnich Marlena miała coraz mniej, pod koniec życia skutecznie izolując się od otoczenia i ostatecznie umierając samotnie w wieku 91 lat w swoim paryskim mieszkaniu.
Z jej biografii wyłania się więc obraz kobiety pięknej i świadomej, lecz nie pozbawionej uczuć i rozterek. Zwykłej, pragnącej ciepła i poczucia bezpieczeństwa istoty, której losy splatały trudne czasy w jakich przyszło jej żyć. Marlena nigdy do końca nie była u siebie, dzieląc życie pomiędzy Europę (a w niej swoją ukochaną Francję) a Amerykę, która umożliwiła jej międzynarodową karierę na srebrnym ekranie. Niemcy nigdy nie stały się jej prawdziwą ojczyzną, nie mogąc zapomnieć jej tego, że podczas wojny wyrzekła się ideologii hitlerowskiej i ośmieliła się opowiedzieć po stronie aliantów. Charlotte Chandler kreując wizerunek słynnej aktorki sięga do wielu źródeł. Powołuje się na relację współpracowników Dietrich, jej własne wspomnienia i rozmowy przeprowadzone z nią osobiście, już pod koniec jej wieloletniej kariery. Bogato rozpisuje artystyczny dorobek gwiazdy (w książce znajdziemy wyczerpujące, aczkolwiek momentami nużące i zbędne opisy fabuł w których przyszło grać Marlenie), szczegóły z jej życia osobistego (minusem jest pewnego rodzaju chaotyczność która przytrafia się autorce w tych momentach) oraz jej własne przemyślenia na wszelkie, nie tylko zawodowe tematy. Słabą stroną tej książki jest to, że ciekawe wątki są niekiedy zastępowane nic nie znaczącymi, pustymi zdarzeniami, a niektóre z przytaczanych dialogów aktorki z osobami postronnymi każą wątpić w jej niezaprzeczalny intelekt. Cóż, chcę wierzyć że jest to tylko i wyłącznie kwestią niefortunnego tłumaczenia.
Niemniej jednak pozycja ta warta jest uwagi i szczerej pochwały przynajmniej z jednego powodu. Pozwala zdjąć jedną z największych ikon kina z piedestału i dostrzec w niej człowieka z krwi i kości. A na to z pewnością Marlena Dietrich zasługuje. „Zanim wyszedłem, uściskała mnie, i to była prawdopodobnie jedna z najważniejszych chwil w moim życiu. Uświadomcie sobie ten fakt: przytula was Marlena Dietrich. A wy nie rozmawiacie z nią, tylko też ją przytulacie. Bardzo wielu mężczyzn w ciągu jej życia dałoby się zabić, żeby ją przytulić, żeby trzymać tę kobietę w ramionach, a ja stałem tam, idiota, parweniusz sterczący w lekko uchylonych drzwiach, z Marleną Dietrich w objęciach. Nie myślałem wtedy w ogóle o tym, ile ona ma lat. Kiedy o tym później opowiedziałem Emilio Lariemu, fotografowi, ten oświadczył: „Powinieneś pójść do psychiatry. Masz kompleks babci”. „Nie – zaprotestowałem. – Wiek nie miał znaczenia. Ona jest wieczna, po prostu wieczna”.
Anna Solak