Nasze ciała skrywają nie tylko otchłanie narządów, traumy, wspomnienia, choroby, ale i wszystkich tych, którzy są nam bliscy.
Gdy na scenie życia Lia rozgrywa się dramat, antyczna tragedia, nowotwór bawi się w chowanego z obrońcami jej życia. Kto kogo wytropi, kto kogo przechytrzy. Kto zniszczył ciało Lii tak naprawdę? I jak znamienne jest to, że ci, którzy najbardziej zranili, są także tymi, którzy o nią najbardziej zaciekle walczą. Mapy naszych spektakularnych ciał Maddie Mortimer są opowieścią o kruchości, woli życia, chorobie, traceniu i miłości, która przeplata to wszystko.
Jak to jest mieć dwunastoletnią córkę i umierać na jej oczach? Nikt z nas nie chce tego wiedzieć. Tej powieści nie umiałam dostać, a raczej dosiedzieć. Byłam w stanie czytać ją tylko z przerwami, jedynie pogryzając pobudzajacą układ nagrody czekoladą. Kojąc się, by znów móc czytać. Nie potrafiłam utrzymać jej długo w rękach, jak świat nie mógł zatrzymać w swojej przestrzeni słabnącego ciała Lii, która przecież miała do dokończenia książkę, wychowanie córki, wreszcie-dobry-zwiazek i odbudowywaną relacją z matką. Lii, która miała do dokończenia życie.
Powieść pisana bólem i nadzieją, miłością i rozczarowaniem zaskakuje swoją formą. Chór jak z antycznej tragedii komentujący to wszystko, co się dzieje, choroba będąca antagonistą, wyrafinowanym artystą kreującym swe straszliwe dzieło, język i struktura budującą mapę. Mapę naszego spektakularnego ciała. Czytając ją, doświadczałam kontaktu z sacrum i profanum, towarzyszył mi phobos i deimos – lęk i głębokie przerażenie. Zżymałam się na fatum, chciałam ratować bohaterkę. Czy jednak ktokolwiek by mógł, gdy nawet Harry nie był w stanie? Harry, który był "najbardziej ogarniętą osobą, jaką Lia spotkała. Aż nie wiedziała, co myśleć o tej jego czystej ludzkiej dobroci – jej życie zaśmiecało dotąd tyle osób, które bez wysiłku skakały z jednej skrajności w drugą, że nauczyła się spodziewać pewnych trudności".
Książka Mortimer to przejmująca narracja o czasie, który z jednej strony "ma taki dziwny nawyk opinania się mocno na najgorszych wieczorach", a z drugiej "większość chwil mija tak szybko, że w ogóle nie mają czasu, żeby się nimi stać". Opowieść o chorobie i życiu w niej, która sprawiła, że zatrzymałam się na tym, co naprawdę ważne, na tym, czym chcę nasycać swoje życie. Skłoniła do refleksji nad tym, jak bardzo życie może chcieć mi powiedzieć coś innego, niż to, co o nim czytam w mojej jego interpretacji.
"Czasami musi upłynąć całe życie, nim zdołamy przyjąć świat w języku odmiennym od naszego: nim pozwolimy, by kształt i smak, i wyczucie danej rzeczy przyćmiły moje własne tłumaczenia".
Czy było katharsis, jak na tragedię przystało? Tak, gdy strata "pewnego cichego czerwcowego poranka zwolniła uchwyt". Pragnę, by w bólu, który kiedyś ktoś będzie po mnie przeżywał, też nastąpił tak jasny czerwcowy poranek. Żyję nadzieją na to, że nasze tęsknoty i utraty będą otulane właśnie takim niegłośnym blaskiem po nocy.