Louise przyjeżdża uporządkować rodzinny dom po tragicznie zmarłych rodzicach. Nie może liczyć na pomoc młodszego brata. Dom wypełniony setkami lalek kolekcjonowanych przez matkę budzi lekką grozę, zwłaszcza że mają w nim miejsce niestworzone rzeczy.
Jak sprzedać nawiedzony dom – oto jest pytanie, które zadać musi sobie zwaśnione rodzeństwo.
Na początku była euforia i myślałam nawet, że mam do czynienia z drugim Stephanem Kingiem, tyle że w przeciwieństwie do Mistrza, Hendrix nie potrafi utrzymać czytelnika w nieustannym napięciu i choć obaj mają ciągoty do niepotrzebnego zamulania, to u Kinga mnie to nie nudzi.
Dodatkowy dreszczyk w postaci zjawisk paranormalnych? Lubię to! Ale tylko wtedy, gdy autor potrafi mnie przekonać, że wszystko jest możliwe (udaje się to tylko Stefanowi Królowi) lub gdy zjawiska te mają racjonalne i bardzo przyziemne wytłumaczenie. Tutaj żaden z tych wymogów nie został spełniony. Niby horror, ale nie do końca poważny więc i bać się nie za bardzo wypada. Dominowały tu bratersko-siostrzane mocno zaburzone relacje, które doskonale pokazały, jak destruktywne bywa nierówne traktowanie dzieci przez rodziców. Kolejny raz okazało się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a porozumienie jest możliwe nawet po latach niezgody.
Tym razem nie zaiskrzyło.