Książka „Historia Ziemi” to hołd złożony tysiącom uczonych, którzy przez wiele wieków badali naszą planetę, by dociec ścieżek jej rozwoju. Robert M. Hazen przedstawia nam efekt badań wielu pokoleń naukowców (geologów, mineralogów, paleogeografów), uświadamiając nam, że w skałach rozsianych po całym globie kryje się niezwykła opowieść o dziejach Ziemi.
Ziemia bowiem wydaje się nam znakomicie znana, swojska wręcz – przecież depczemy ją na co dzień, maszerując po jej powierzchni. Kiedyś nawet, w czasach, gdy ludzie szanowali otaczającą ich przyrodę, każda jej grudka była niemal czczona, byleby była żyzna i przynosiła plony. Jednak ten mały fragment naszej planety, jakim jest skorupa ziemska, skrywa pod sobą wiele tajemnic zapisanych w położonych pod nią kilometrach skał. Ich historia pełna jest niewyobrażalnych przemian i transformacji ze stanu wrzenia do pełnego zlodowacenia. Książka Hazena odkrywa przed czytelnikiem tę zdumiewającą opowieść.
Na samym początku Hazen wymienia najważniejsze według niego prawdy dotyczące historii naszej planety. Zalicza do nich m. in. fakt, że większość procesów toczących na Ziemi skrywa się przed naszym wzrokiem, a skały, oceany, atmosfera i życie pozostają w stanie skomplikowanej zależności.
Autor w swej książce prowadzi nas chronologicznie przez dzieje planety od uformowania się Ziemi z gwiezdnego pyłu przez powstanie Księżyca podczas okresu Wielkiego Bombardowania w wyniku kolizji z tajemniczą Theą, wytworzenie się skorupy bazaltowej, którą przykryły później oceany, czy powstanie skorupy granitowej, tworzącej obszary lądowe. Hazen opisuje genezę życia na Ziemi, nawiązując do teorii, w której dużą rolę w tym procesie przypisuje się „współpracy” RNA i minerałów, dużo miejsca poświęca też Wielkiemu Utlenianiu, podczas którego powietrze otaczające naszą planetę wypełniło się tlenem. Znaczące jest, jak mało pisze autor o rodzaju ludzkim. Z perspektywy skał tworzących naszą planetę jesteśmy jedynie gośćmi w postaci drobnego pyłu rozwiewanego na wszystkie strony przez wiatr. I choć daliśmy się Ziemi we znaki najbardziej ze wszystkich gatunków w historii, to jednak przeminiemy, a ona będzie trwać dalej.
Na kartach książki czytelnik dowiaduje się o losach tajemniczych super-kontynentów z zamierzchłej przeszłości naszej planety, kiedy masy lądu to wypiętrzały się, to ginęły w oceanicznych głębinach. Pradawny ląd Ur, Superia, czy Rodinia – nazwy te wydają się równie fantastyczne jak Atlantyda lub Lemuria, ale w przeciwieństwie do tych mitycznych krain, które według podań miały zniknąć pod wodą, istnienie olbrzymich lądów z odległych epok ma swoje potwierdzenie w danych zebranych przez badaczy.
Proces tektoniki płyt nie tylko jednak tworzył kontynenty, ale także wprawiał je w ruch. W jednym z rozdziałów możemy prześledzić wędrówki tzw. kratonów – zalążków przyszłych kontynentów, zbudowanych z wielu warstw niezatapialnego granitu. Niewielu z nas przyszłoby do głowy, że tak potężne masy lądu potrafią być do tego stopnia ruchliwe.
Książka pełna jest ciekawostek – dowiadujemy się, na przykład, że najbardziej śmierdzącym okresem w historii Ziemi był mezoproterozoik (środkowy okres ery proterozoicznej zwanej „nudnym miliardem lat” z powodu pozornego braku istotnych zmian w strukturze naszej planety). Odpychający zapach wytwarzany przez organiczne związki siarki utrzymywał się w powietrzu prawdopodobnie przez całe trwanie mezoproterozoiku, niewyobrażalnie długie z ludzkiej perspektywy. Co za szczęście, że nie istniały jeszcze wtedy stworzenia obdarzone powonieniem.
Interesujący jest również ostatni rozdział traktujący o możliwych zmianach w naszej planecie. Autor, wnioskując z historii Ziemi i zjawisk zachodzących w chwili obecnej, prognozuje jakie scenariusze rozwoju są najbardziej prawdopodobne, nim nasza planeta zmieni się w orbitującą bryłę żużlu lub zostanie pochłonięta przez rosnące do olbrzymich rozmiarów Słońce.
Chciałoby się rzec: „Spieszmy się dbać o Ziemię, tak szybko odchodzi”, ale przed naszą ukochaną planetą zostało jeszcze sporo lat życia – chyba, że spełni się wizja twórców „Armagedonu” i nie znajdzie się żaden dzielny Bruce Willis, by ocalić ludzkość. Bowiem według rachunku prawdopodobieństwa prędzej czy później czeka nas kolizja z jakimś gwiezdnym wędrowcem, o czym również wspomina Hazen w swej książce.
Aby poznać przeszłość naszej planety musimy spoglądać pod nogi, aby poznać jej przyszłość, musimy wznieść oczy wysoko. Patrzmy więc częściej w niebo.
Michał Surmacz