Czy książka o wojnie, zwłaszcza takiej, która nadal trwa, może być śmieszna? Czy z wojny można się w ogóle się śmiać? Czy to wypada? Eugenia Kuzniecowa w swojej najnowszej książce Drabina pokazuje, że można, ale jest to śmiech przez łzy.
Tolik spełnił swoje marzenie o własnym domu w Hiszpanii, z dala od wtrącającej się we wszystko rodziny. I nagle, tuż po przeprowadzce, a dokładnie trzy dni po odebraniu kluczy, wszystko przed czym chciał uciec, znowu do niego wraca. W Ukrainie wybucha wojna, a Tolik, zamiast rozkoszować się samotnością i spokojem w swoich czterech ścianach, jedzie na granicę odebrać matkę, siostrę, wujka, koleżankę siostry, cioteczną babkę i dwa koty oraz psa. Jego życie znowu staje się takie samo, jak wcześniej — z matką, która pomimo jego czterdziestu lat, nadal traktuje go jak niesamodzielne dziecko, któremu trzeba na wszystko zwracać uwagę. Do tego pies cały czas szczeka, wujek uzależnia się od gry we flippera, a cioteczna babka z fontanny w ogrodzie robi sobie grządkę. Tolik ma dość, ale przecież nie może ich odesłać do kraju, w którym toczy się wojna. Stawia więc przed domem tytułową drabinę, po której wspina się, żeby przez okno dostać się ukradkiem do swojego pokoju. Nikogo nie napotykając po drodze.
Eugenia Kuzniecowa w Drabinie pokazuje dramaty pojedynczych osób, którym nagle wyrwano korzenie i przesadzono w nowe, obce miejsce. Rodzina Tolika błąka się po jego hiszpańskim domu i nie potrafi się w nim odnaleźć. Obsesyjnie sprawdzają liczbę zabitych Rosjan, ale innych wiadomości się boją. Tolik z kolei boi się wojny i nie chce w niej walczyć. Tak po prostu.
Drabina Kuzniecowej to książka, która miała wszelkie zadatki na to, żeby się nie udać. Mogła pójść w wyciskającą łzy obyczajówkę o wojnie i traumie lub też przechylić się w drugą stronę i zbyt lekko potraktować ten wątek. Nic takiego się na szczęście nie stało. Kuzniecowa odważyła się poruszyć bardzo poważny temat, dodać do niego sporo czarnego humoru i absurdu, a z całości stworzyć lekki, ale bardzo wzruszający tekst.