Czarne krowy. Roland Topor. Replika 2014
Roland Topor w pośmiertnej formie
Fanów prozy Rolanda Topora do wydanych siedemnaście lat po śmierci autora „Czarnych krów” nie trzeba specjalnie przekonywać. Zakupili już zapewne książeczkę i z ubóstwieniem śledzą kolejne króciutkie historyjki zamieszczone w zbiorku. I nie poczują się zawiedzeni. „Czarne krowy”, choć może na tle wcześniejszych dokonań autora nie wyróżniają się, to mimo wszystko potrafią zabrać czytelnika w światy wyjątkowe. Każda strona zaskakuje, wciąga, często śmieszy i – co przecież równie istotne – każe się zastanowić.
Oczywiście – do czego Roland Topor zdążył przyzwyczaić czytelników – będziemy częstokroć otrzeć się nie tylko o absurd, ale także o granice czegoś, co niektórzy krytycy w białych rękawiczkach i o nienagannych życiorysach, zechcieliby nazwać dobrym smakiem. Czasami zdarzy się jakaś makabreska, ktoś bezsensownie zginie, ktoś dostanie orgazmu w restauracji… Nie należy jednak zapominać, że mamy do czynienia z literaturą, której sens płynie właśnie na wyszukiwaniu przypadku granicznych. A nawet nie tylko wyszukiwaniu ich, ale nawet na stwarzaniu dla nich światów.
I dzięki temu dostajemy literackie perełki, jak chociażby opowiadanie „W poszukiwaniu straconego ciała”.
Kiedy brniemy przez skromnych rozmiarów „Czarne krowy”, mimowolnie – oprócz uśmiechu – pojawia się także pytanie, czy zagrożenia o których opowiadają, czy światy, które tworzą, dotyczą również nas? Niestety nie mogę pomóc nikomu, nie potrafię udzielić odpowiedzi za czytelników. Muszą oni z Toporem zetrzeć się raz jeszcze. Może po raz ostatni. Chociaż kto wie, czy jeszcze kiedyś nie powie czegoś z drugiej strony?
„Czarne krowy” należy polecać. Niech ludzie wiedzą, że literatura to nie tylko kopia. Literatura to także wychodzenie poza schemat. „Czarne krowy” to Roland Topor w formie. Może nie najwyższej, ale na pewno dobrej.
Michał Domagalski