Berlin, późne lato. Grzegorz Kozera. Dobra Literatura 2013
‘ludzie są i nagle ich nie ma (…)’
Już kilka tygodni staram się odnaleźć w zbeletryzowanej wojennej rzeczywistości. Tym razem utkwiłam późnym latem w Berlinie. Gdzie Mann, Kafka oraz Remarque byli żydokomunistami, a w kulturę celowało się z rewolweru. Gdzie ludzie nie musieli udawać samotnych, bo byli nimi naprawdę, a prostytucyjną namiastkę szczęścia można było dostać za 50 marek. Gdzie, żyjąc z dnia na dzień i czekając na cud, człowiek marzy o wolności i szwajcarskiej czekoladzie.
‘Berlin, późne lato’ Kozery to silne emocje, nielegalna polsko-niemiecka miłość, racjonowane pół bochenka chleba z garścią nasion rzeżuchy i bibliograficzny nagrobek czterdziestopięcioletniego wdowca.
On- Otto Peters, pisarz na przymusowym urlopie, pracownik skromnej księgarni, poniekąd apolityczny, bezinteresowny Niemiec. Ona- Halina Kamińska, silna i godna wykształcona warszawianka, uciekinierka z obozu koncentracyjnego, umieszczona przez nazistów w hierarchii ludzi co najmniej ograniczonych umysłowo. Peters chroni w swoim mieszkaniu ściganą przez gestapo kobietę, świadomie narażając życie swoje i jej. Przyjmuje, wbrew swoim poglądom, propozycję korekty propagandowego scenariusza filmowego od fanatycznych wyznawców führera. Cel- czysto materialny. Byle przeżyć wojenny survival i nie paść z głodu. Byle nie zabrakło łagodnych oczu Haliny.
Kozera pokazał, że mimo brutalności i okrucieństwa wojny, mimo obozowego szczucia psami, gwałtów i oznaczania różowymi trójkątami, mimo porzuconych w gruzach ciał i popadania w paranoję, mimo bezwzględnego zła pośród milczących murów mogło rozkwitnąć piękne uczucie. Pokazał również, że jednak niekoniecznie „w obliczu wojny i niepewności jedyną szansą na bycie razem była wspólna śmierć”. Że podczas nocnych bombardowań RAF-u można z lekkim uśmiechem wspominać dzieciństwo i zabawy w chowanego, szczęśliwe siódemki i pechowe trzynastki. I trzymać się przy tym za ręce, i czekać na rychły koniec lotniczego piekła.
Autor sprytnie i umiejętnie skonfrontował wojnę z miłością. Przeplata nazistowskie gustowanie w zbiorowych egzekucjach z niezwykle łagodnym opisem relacji dwojga ludzi. Łączy ich w rozkosznym łamaniu prawa, żeby za moment rozdzielić rozpaczliwą ucieczką z resztkami sczerstwiałej nadziei.
Na dusznym strychu razem z Petersem zaciągałam się ukradkiem papierosem. Szeptem recytowałam Schillera w półmroku. Razem z nim ukrywałam się w ponurym żydowskim grobowcu, jadłam cudem zdobyte pomidory i wspominałam Gretę Garbo. Przy dźwiękach kantaty Bacha pośród zapachu skoszonej trawy i pomarańczy siedziałam z Petersem nad jeziorem dyktowana wspomnieniami.
I niby „Na Zachodzie bez zmian”. Nic bardziej mylnego. Późne lato w Berlinie zostało zmiażdżone fatalizmem. Winną romantyczna miłość w wojennej oprawie. Winny Grzegorz Kozera, który głęboko wzruszył i poruszył.
Patrycja Sikora