Patolog sądowy Jeremi Organek i historyczka, a zarazem blogerka, Linda Miller powracają! I to w typowym dla nich stylu — po raz kolejny muszą rozwiązać pewien problem i znowu związany jest on z trupem. Tym razem jednak zwłoki nie zaginęły, a tak jakby same się znalazły...
Tę barwną parę czytelnicy i fani twórczości Małgorzaty Starosty znają z poprzedniej jej książki pt. Gdzie są moje zwłoki?. Jeremi i Linda nic się nie zmienili, on nadal wygląda jak George Clooney, a ona nadal jest wścibska i chyba jeszcze bardziej pyskata. Tym razem wybierają się na zlot fanów zabytkowych pojazdów na zamku Topacz. Linda z czterdziestokilogramową walizką, wystrojona w zieloną suknię, liczy na to, że na imprezie spotka swojego ekschłopaka i swoim obłędnym wyglądem wzbudzi w nim zazdrość. Jeremiasz z kolei zaczyna wątpić w słuszność decyzji o zabraniu Lindy ze sobą. Jak można się spodziewać, na festiwalu dochodzi do wielu niespodzianek. Linda nagle zostaje spadkobierczynią obłędnej czerwonej corvetty i… znajduje zwłoki nieznanego mężczyzny.
Podobnie jak w poprzedniej książce, tak i tutaj Małgorzata Starosta do komedii kryminalnej wplotła ciekawy wątek historyczny. Tym razem chodzi o „krwawe walentynki”, młodą dziedziczkę i wuja potwora, a w tle Pałac Książęcy we Wleniu. Mimo że historia jest przerażająca, to po raz kolejny przełamana jest dużą dawką czarnego humoru.
Na koniec pojawia się najważniejsze pytanie — skoro jeden trup zaginął, a drugi został podrzucony, to co będzie z trzecim? Na jaki pomysł z kolejnymi zwłokami wpadnie Małgorzata Starosta? Ponieważ niewątpliwie jakieś zwłoki muszą się jeszcze pojawić, żeby Miller i Organek mieli co robić, a czytelnicy z wypiekami na twarzy mogli śledzić ich poczynania.