„Dobra” i „zła” literatura. Magdalena Ciechańska. Felieton

Istnieje mnóstwo „górnolotnych” definicji dobrej książki. W sieci roi się od grafik z podpisami w rodzaju: dobra książka to taka, która rozpala emocje i wyobraźnię, dobra książka to taka, w której nie sprawdzasz liczby stron, która wciąga na cały wieczór, w której postaci ożywają podczas czytania i wiele innych. Tego typu definicje są jak kluczyk, który nie otwiera żadnych drzwi. Nadal nie bardzo wiemy, co to takiego „dobra literatura” i czy w ogóle coś takiego istnieje.

Podobno o gustach się nie dyskutuje, a ładne jest to, co się komu podoba. Dobra i zła literatura są w tym kontekście określeniami czysto arbitralnymi, zależnymi od upodobań danego czytelnika. Dobra będzie wobec tego książka z przesłaniem, książka wciągająca, oparta na faktach albo relaksująca. Wielu czytelników uważa, że katowanie się Dziełem przez wielkie D nie ma sensu, skoro przyjemność sprawia przeczytanie lekkiego romansu. Ale czy ów lekki romans można uznać za dobrą literaturę tylko dlatego, że odpręża i „wciąga”? Szczerze wątpię.

Pokusiłam się o wybór kilku komponentów dobrej literatury. Przede wszystkim ważna jest forma – treść potrafi zapisać każdy, treść i styl zachowują tylko wybitni, a nawet jeśli utwór jest „o niczym”, nic nie stoi na przeszkodzie by arcydziełem była jego forma. Niestety, ta zasada nie działa odwrotnie. Parafrazując Nabokova: tekst powinien być źródłem przeżycia estetycznego, doświadczeniem niemalże sensualnym. „Styl i struktura są esencją książki, wielkie idee to popłuczyny” (V. Nabokov).

W moim pojęciu dobrej literatury nie mieści się określenie „relaksująca”. Dreszcz estetycznego upojenia nie jest wynikiem relaksu, ale czegoś odwrotnego, powiedziałabym, kompletnego emocjonalno- intelektualnego huraganu, który nie ma nic wspólnego z poczytywaniem drugo- czy trzeciorzędnej powieści w przerwie obiadowej na ławce w parku. Znów za Nabokovem – dobra lektura, to lektura wielokrotna, pozwalająca wyłapać najdrobniejsze szczegóły, prowadząca do zrozumienia, a przy tym wnikliwa i żmudna.

I wreszcie rzecz niedawno zasłyszana, która znacząco wzbogaciła moje pojęcie o dobrej literaturze: wybitny pisarz w sposób nieintencjonalny łączy własne przeżycia, z przeżyciami pokolenia, do którego należy. Jeśli robi to celowo, literatura niebezpiecznie pokazuje swoje tendencyjne oblicze.

Dobra literatura potrzebuje odpowiednio przygotowanego czytelnika. Oczywiście nikt nie jest zmuszony do katowania się Dziełem przez wielkie D, ale odrzucając Kafkę na rzecz Steel nikt nie stał się Czytelnikiem przez wielkie C. Wybór wyborem, ale jeśli kompletnie nieprzygotowany odbiorca rości sobie prawa opiniotwórcze, to bywa, że dochodzi do absurdów w rodzaju Coelho krytykującego Joyce’a. Żeby dzieło przemówiło, trzeba poznać jego język.

Kończąc te pobieżne rozważania pozwolę sobie przywołać cytat z I. Karpowicza:
„Ludzie czytają Browna i żyją, ja mogę słuchać Ich Troje lub J.Lo.”


Magdalena Ciechańska 


Postaw mi kawę na buycoffee.to