Chyba najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się przed sobą, ale też i przed czytelnikiem, że mam dość ambiwalentny stosunek do twórczości Grzegorza Kalinowskiego. Z jednej strony zawsze mam sporo uwag do jego książek, bywa, że jestem w stosunku do nich dość czepialska, momentami mnie męczą i najchętniej skróciłabym je co najmniej o jedną trzecią, ale z drugiej strony nie mogę oprzeć się pokusie i sięgam po każdą kolejną książkę, którą wyda. Dlaczego sięgam? Bo po cichu liczę na to, że Kalinowski mnie zaskoczy. No i poniekąd zaskakuje, choć nie do końca na ten rodzaj zaskoczenia liczę. Zaskakuje mnie bowiem swoją przewidywalnością, którą rozumiem przez fakt, że już po pierwszych kilku stronach wiadomo, czego można się spodziewać. A spodziewać się można tego, co składa się na dość specyficzny i jedyny w swoim rodzaju styl autora, któremu to stylowi pozostaje wierny od pierwszego tomu cyklu Śmierć frajerom. Maniera ta niektórym może się podobać, innych może drażnić, ale nikt nie powie, że nie jest charakterystyczna. Kalinowski nie jest co prawda tak mroczny i brudny jak Krajewski, ani nie jest tak cudownie lekki i przyjemny jak Wroński, o których to autorach wypowiada się z najwyższą estymą i którzy podobnie jak dla niego, tak i dla piszącej te słowa są niekwestionowanymi mistrzami polskiego kryminału.
Styl Kalinowskiego można by opisać jako gnuśnie rozwlekły. Obszerne opisy miejsc i wydarzeń upstrzone są miliardem szczegółów i detali. Przydługie i momentami ciągnące się w nieskończoność dialogi, chwilami aż proszą, żeby je opuścić. Mnóstwo ciekawostek historycznych z życia Warszawy i innych miast, w których toczy się akcja, na podstawie których można sporządzić niezły przewodnik. Liczne odniesienia do motywów znanych z innych wytworów kultury popularnej, czy też nawet bezpośrednie ich wykorzystanie sprawiają, że nie sposób powiedzieć „ale zaraz, skądś to przecież znam”. Czy komuś to odpowiada czy nie, wszystkie te rzeczy zdecydowanie wyróżniają pisarstwo Kalinowskiego i sprawiają, że już po pierwszych rozdziałach można wiedzieć, kogo się czyta, nawet bez zerkania na nazwisko autora. Wszystko to sprawia też, że nie można autorowi odmówić porządnego przygotowania i warsztatu. Bo jego książki, choć nie zaskakujące i nie zapierające dechu w piersiach, są bardzo porządnie napisane.
Pogromca grzeszników to bardzo porządnie napisana historia serii zabójstw w międzywojennej Warszawie, opowiedziana z perspektywy policjanta prowadzącego dochodzenie oraz rządnego sensacji i sławy dziennikarza śledczego. Poza kulisami śledztwa, poznajemy też przy okazji, a może nawet i przede wszystkim, kulisy międzywojennego show biznesu. Są ofiary, jest i sprawca. Jest zbrodnia, jest i kara. Jest i przyzwoity kawał kryminału, który na pewno spodoba się entuzjastom poprzednich książekKalinowskiego. Natomiast tym, dla których Pogromca grzeszników będzie pierwszą powieścią Kalinowskiego, da odpowiedź na pytanie, czy warto będzie sięgać po inne jego dzieła.
Ja na pewno sięgnę po kolejne.
Sprawdzę, czy czymś mnie zaskoczą.