Dwie bohaterki żyjące w różnych czasach, Paryż jako tło dla obu historii, a także intrygi, tajemnice oraz miłosne uniesienia i rozczarowania. Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk to typowa literatura kobieca. Ciężko jednak stwierdzić, czy udana.
Rose de Vallenord bowiem to pozycja pełna sprzeczności. Z jednej strony przyciąga obiecująco brzmiący tytuł, z drugiej odpycha kiczowata okładka z błyszczącą czerwoną czcionką. Nie ocenia się jednak książki po okładce, warto więc sprawdzić, w jaką podróż autorka zabiera swoje czytelniczki.
Fabuła opiera się na prostym schemacie. Gutowska-Adamczyk wprowadza dwutorową konstrukcję powieści, bohaterkami czyniąc dwie kobiety - Rose, malarkę żyjącą na przełomie XIX i XX wieku oraz Ninę, historyczkę sztuki z czasów współczesnych. Rose, którą czytelniczki mogą pamiętać z poprzedniej części Podróży do miasta świateł, właśnie wróciła z Polski do Paryża i rozpoczyna nowe życie po śmierci dawnego kochanka. Nina przybywa do Paryża, aby dowiedzieć się czegoś na temat Rose, której dzieła znikają z muzeów w wyniku tajemniczych kradzieży. Podczas swoich poszukiwań, wplątuje się w niecodzienną przygodę, która pozwoli zbliżyć się do prawdy o malarce.
Rose de Vallenord to mieszkanka romansu, powieści obyczajowej, wojennej, a także przygodowej. Przypomina melodramat, telenowelę z urokliwym tłem paryskich zaułków. Części dotyczące Rose oraz Niny śledzi się jednak z różnym zaangażowaniem.
Losy Róży wzbudzają więcej emocji, są bardziej wiarygodne, a ich urok tkwi w charakterystyce czasów, w których przyszło jej żyć. Z jednej strony obserwujemy paryskie środowisko artystyczne widziane oczami bohaterki, z drugiej krytykę hierarchicznego społeczeństwa i ról, jakie są narzucane przez konwenanse. Życie Róży mogłyby stanowić podstawę dla kilku scenariuszy - spotyka ją tyle samo przeszkód, nieszczęść, tragedii życiowych, jak i cudownych zbiegów okoliczności.
Część dotyczącą Niny czyta się z kolei najpierw jak wyjęty z tanich harlekinów romans, potem zaś jak młodzieżową powieść przygodową, którą można przełknąć tylko z wielkim przymrużeniem oka. Jej przygody stanowią tylko tło dla reszty historii. Czasem autorka próbuje uczynić jej życie bardziej skomplikowanym, ukazując relacje z matką, ale wychodzi z tego tylko banalny, nieraz wręcz pretensjonalny przerywnik.
Rose de Vallenord nie można zarzucić szczególnie jednego - że jest powieścią nudną. Wręcz przeciwnie, książkę cechuje dynamika, rozmach i, mimo że łatwo przewidzieć finał, trudno się od niej oderwać. Nie zalicza się do pozycji ambitnych, lecz stanowi lekką i niewymagającą lekturę. Jest to typowo "babskie czytadło", którego przeznaczeniem jest przede wszystkim relaks i rozrywka.
Julia Siegieńczuk