Lata sześćdziesiąte. Jenny Diski. Officyna 2013
Nikt do tej pory nie pisał tak znacząco o latach ’60 jako o czasie idealnym, w którym tak dobrze było być młodym. Czasie poprzedzającym tytułowy Rok trzydziesty, arcydzieło literackie krótkiej formy pióra Ingeborg Bachmann.Kiedy ktoś zaczyna trzydziesty rok życia ludzie nie przestają nazywać go młodym. Lecz jego samego, choć nie potrafi odkryć w sobie żadnych zmian, ogarnia niepewność; wydaje mu się, że już nie ma prawa uchodzić za młodego.[1]
Tym bardziej za młodą nie uchodzi 66 letnia dziś Jenny Diski, dla niektórych starsza pani, która bez pruderii wspomina hulaszcze lata swojej młodości. Pseudointelektualistów i podskakiwaczy pod kulturę nie przekona co do wartości swej książki, pozostawi jedynie z niesmakiem rozbuchanej autobiografii. To nawet lepiej, zostawmy w spokoju tych, którzy niedokładnie przyglądali się twarzom i drogom kontrkultury, nie znajdując nawet ich mglistego odbicia w swoich własnych, skupionych oczach.
„Lata sześćdziesiąte” to nie sposób na roztrząsanie odwiecznego sporu o spuściznę po hippisach.To nie broszura z gotowym zestawem odpowiedzi na pytania o to, czym były, jakie były i dlaczego były burzliwe lata ’60.
To nie rozprawka, która na drodze tez i argumentów bezrefleksyjnie pobłaża współtwórcom kontrkultury.
Warto pamiętać, iż bunt lat ’60 nie był zjawiskiem jednorodnym i równoznacznym dla poszczególnych krajów, w których do niego doszło, a książka Jenny Diski stanowi swego rodzaju całokształt – przeżytych i osobistych historii, z których autorka wyciąga celne, sugestywne i niepozbawione autoironii wnioski.
Jej bezkompromisowa świadomość upływającego czasu, który dziś zresztą serwuje się kolejnym pokoleniom jako święte prochy rewolucji, nie pozwala biernie przyglądać się kolorowym kadrom kontestacji, wsłuchiwać w psychodeliczną muzykę, dyskutować o grupowym seksie, ruchach pacyfistycznych, bezwiednie konsumować hippisowskiej papki.
Czytając „Lata sześćdziesiąte” wnikliwie i ze zrozumieniem, można namacalnie wręcz poczuć jak autorka: Zarzuca sieć wspomnienia, zarzuca ją na siebie i sam(a) siebie wyciąga, zdobywca i zdobycz zarazem, przez próg czasu, przez próg miejsca, żeby przekonać się, kim był(a) i kim się stał(a).[2]
Nie istnieje klucz do otwarcia tych drzwi, ani sposób na ich wywarzenie, nie ma też magicznego zaklęcia. Jest natomiast mnóstwo opowieści, dywagacji, mitów o znamiennym, historycznym, przełomowym ’68.
Wśród nich książka otwierająca serię wydawniczą Officyny poświęconą kontrkulturze. Wywarzona lecz nie obojętna; zaangażowana lecz nie fanatyczna; zdystansowana i krytyczna zarazem.
Być może najcenniejsza w niej jest dojrzała próba demitologizacji epoki, której autorka nie stara się trywializować, nie demonizując jej przy tym.
Być może pełna niespotykanego dotychczas zrozumienia analiza młodości, ukazanie jej paradoksu, z którym się nie dyskutuje, który nie pluje nam w twarz, który nie głaszcze nas po twarzy, którego jesteśmy po prostu świadomi, który trawestując słowa Diski brzmiałby mniej więcej tak:
Starzy mają rację: młodość jest tylko fazą, którą przechodzą starzy. Młodzi ludzie nie rozumieją, że są młodzi. Młodzi mają rację: lepiej, że tego nie rozumieją, niech nie rozczarowują się zbyt wcześnie.[3]
Odwieczny konflikt pokoleń, sposoby życia, walki, edukacji, utopie, enklawy, odloty, starcia, alternatywy, beztroska, medytacja, zaangażowanie, pogłębianie, narzucanie i odrzucanie, hasła, idee, programy, seks, ciało, strój. Nie sposób wymienić wszystkich tematów poruszanych przez autorkę „Lat sześćdziesiątych”, nie sposób też podzielić ich ze względu na ważność, nośność, uniwersalność, zresztą po co?Wspomniana już wcześniej bezkompromisowość Diski, jest tym, co pozwala czytelnikom dostrzec ówczesną domniemaną wolność „ja”, w którym ciało, ta jedynie nic nieznacząca warstwa, przystrajane w najróżniejsze opakowania, stawało się obiektem szczególnej dbałości, w której chodziło o nic więcej, jak o zaspokajanie, podsycanie i wytwarzanie wciąż nowych pragnień. Owo „ja”, odrzuca obowiązujący kodeks etyczny, model rodziny, pożycia, w zamian narzucając wolność we wszystkich sferach, od łóżka, przez ubiór, na podziale obowiązków kuchennych skończywszy. Miejsce po odgórnie nałożonej przez rodziców moralności, zastępuje równie restrykcyjny, prawdziwie witkacowsko brzmiący „wyzwolizm”.
Najnudniejsi w obrazie swingującego Londynu Diski, są ci zblazowani, ogarnięci narcyzmem wolności, tak bardzo skoncentrowani na własnym wnętrzu, że nie osiągają właściwie nic. W ówczesnej Wielkiej Brytanii jak pisze autorka „jedyną wojną, w której braliśmy udział była wojna pokoleniowa”. W dzisiejszej Polsce, w głowie młodej jeszcze osoby czytającej te słowa kołaczą się inne: Powiadam ci: Wstań i idź! Albowiem nie zgruchotano żadnej kości twojej.[4] Słowa trzydziestopięcioletniej Bachmann, które dopiero za sprawą dziecka i matki swojej epoki w osobie Jenny Diski, nabrały pełnego i zupełnie nowego znaczenia.
Diski uzmysławia nam, czym różni się młodość, od starości i od dorastania. Jakie maski wkładamy, jakie etapy przechodzimy, jak chcemy wyglądać w oczach innych i swoich własnych, co z tego później wynika, albo co się dzieje, gdy nie wynika z tego absolutnie nic. Nie jest ważne to, jak nazwiemy Londyn, Berlin czy Paryż, bez względu na to czy będzie to: kapryśna, mroczna, groźna, trywialna czy narcystyczna rewolucja entuzjastów rozczarowanych światem, to w ich umysłach lata ’60 były już obecne jako ideaa, może nawet bardziej wyraziście niż gromadzone przez nich doświadczenia.
21 letnia dziewczyna, w obcisłej czarnej sukience przed kolano, w lakierowanych butach z ciężką, mosiężną sprzączką, w trupio bladym makijażu: Wkrótce będę miał(a) trzydzieści lat. Nadejdzie ten dzień lecz nikt nie uderzy w gong, by go obwieścić. Nie, ten dzień nie nadejdzie – on już był, zawarty we wszystkich dniach tego roku, który przetrwam z trudem i z konieczności.[5]
Marta Mantaj
[1] Ingeborg Bachmann, Rok trzydziesty, Wydawnictwo Literackie, 1994.
[2] Tamże str.14.
[3] Jeny Diski, Lata sześćdziesiąte, Officyna, 2013
[4] Ingeborg Bachmann, Rok trzydziesty, Wydawnictwo Literackie, 1994.
[5] Tamże, str.52