Książka Dobbs’a została napisana pod koniec lat '80, ale dopiero teraz zyskała światowy rozgłos, a ilość czytelników wystrzeliła w górę. Wszystko to za sprawą bijącego rekordy popularności amerykańskiego serialu pod tym samym tytułem, emitowanego od 2013 roku.
Zatem, które z nich jest lepsze? Oczywiście wszystko zależy od odbiorcy. Jedni będą preferować dyskretnie rozwijającą się intrygę Francisa Urquhart’a w brytyjskim parlamencie, inni iście hollywoodzki rozmach jego amerykańskiego odpowiednika, w wersji Franka Underwooda. Moim zdaniem, mimo iż ściśle ze sobą związane, obie fabuły oraz formy ich prezentacji różnią się na tyle, aby nie odczuwać konieczności ciągłego ich porównywania i ważenia wszystkich plusów i minusów.
Ale co z fabułą? ‘House of Cards’ to naprawdę dobrze napisany thriller polityczny (warto odnotować, że to pierwszy tom z trylogii o Francisie Urquhart’cie). Trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony fabuła jest pełna zwrotów akcji i sprawia, że książkę czytamy jednym tchem, a jeśli już robimy sobie przerwę od lektury, to nie możemy się doczekać powrotu do niej. Każdy rozdział opatrzony jest krótką myślą Urquhart’a będącą swojego rodzaju łamaniem czwartej ściany, przez co czytelnik jeszcze bardziej angażuje swoją uwagę.
Najprzyjemniejsze w lekturze jest to, że mimo tej więzi i poufności między głównym bohaterem, a czytelnikiem, nie jesteśmy w stanie przewidzieć dalszych wydarzeń, ani rozszyfrować jego planów. Jest to thriller naprawdę z wysokiej półki.
Zastanawiającym się czy warto przeczytać książkę po obejrzeniu serialu (lub na odwrót) odpowiadam: warto. W rzeczywistości to dwie różne historie, z którymi zapoznanie się stworzy całość spójnego kontekstu.
Przemysław Korotusz