Dobra pustynia. Dorota Kozińska. W.A.B 2012
To świetna rzecz: to, czyli zarówno czytanie tekstu, jak i możliwość spotkania się z afgańskim światem. Literackich reportaży miłośniczkom i miłośnikom tego gatunku zachwalać raczej nie trzeba. Tym osobom, które zatrzymały się lub skończyły na Kapuścińskim, dobrze byłoby podczytać Kozińską. Tu wyjazdy do Afganistanu dzieją się naprawdę, a i wyprawy tam – w wyobraźni.
Dorota Kozińska pisze wspaniały reportaż/esej. Sama autorka odżegna się w posłowiu od reportażu, mówiąc o tej książce jako o rozrachunku ze śmiercią (o śmierci zresztą będzie jedno z piękniejszych zdań książki: Śmierć to taki czarny wielbłąd); czyją, dlaczego i czy tylko jedną: wszystko do przeczytania. Zachwyca czułość w oglądzie świata, wrażliwość na każde istnienie, mądrość doświadczeń. Znacznym atutem jest niekolonialna perspektywa: pisarka wie, że nie zrozumie do końca tamtejszego świata i że nie może narzucać mu europejskich standardów. O ile na początku spróbuje się jeszcze wyrwać z ram nakazów, uciekając w poszukiwaniu zakazanego samotnego i pojedynczego spaceru po mieście, o tyle z biegiem czasu wniknie w świat maleńkiej wioski niemal u stóp Hindukuszu.
Oficjalnie pisarka jest w Afganistanie, dokładniej jednak – w afgańskiej wiosce, na pustyni, gdzieś daleko i blisko – na misji edukacyjnej: ma uczyć dzieci języka angielskiego w szkole. Nieoficjalnie, bo to nieoficjalne zawsze się przydarza i jest pewnie najciekawszą częścią, poznaje świat Bliskiego (tylko z nazwy) Wschodu, który my nierzadko mamy przesłonięty opowieściami-kliszami o terroryzmie, biedzie, pustce. Napisze choćby tak:
Druga strona wychodzi nam naprzeciw – i spotykamy się często na ziemi niczyjej, gdzie nie przejawia się żadna norma. Gdzie jest pusto i kończą się słowa.
Ta tytułowa dobra pustynia się metaforyzuje, nabiera wielu znaczeń. Jest częścią życia, nie tylko tego chwilowego (jak by się wydawało), w Afganistanie. Jej refleksy znajdą się też później. I to pewnie nie tylko u autorki reportażu.
Przez co jednak przechodzi Dorota Kozińska, która wybrała się tam, gdzie wszystko europejskie się kończy? A wybrała się, co warto zaznaczyć, w tzw. misję pokojową wraz z pewną niemiecką organizacją. Bywa w szkole, rzecz jasna. Osobno uczy chłopców, osobno dziewczynki. Bardzo się stara nie wykroczyć poza kulturowe zasady, tak, by nie urazić Afganek i Afgańczyków. Nie zawsze jednak jej się to udaje, owo niepowodzenie wpisane jest w przyjazdy, bo to przyjazdy zawsze z zewnątrz, skądinąd. Pisarka bywa też przecież często w domach: w swoim pokoju, gdy odpoczywa od burzy piaskowej, czytając książkę, w domu kobiety rodzącej, uczestnicząc w wielkim święcie narodzin, u gospodarza i u innych. Odwiedza miejscowy targ, zawsze w asyście, by nie odkleić się od panujących tu zasad, skoro ciało jej (nienawykłe do takich upałów) od ubrania się wciąż odkleja.
I chodzi też ona na pustynię, z aparatem, w którym się raz – ku jej rozpaczy - prześwietlił film; tam fotografuje bandę chłopców na placu zabaw. Jak wygląda ten afgański plac zabaw, na którym taką frajdę mają chłopcy w różnym wieku i o różnym, raczej niewiadomym, pochodzeniu? To pozostałości wojskowe, stare czołgi i lufy robiące za huśtawkę; żelastwo już niepotrzebne, ale przenicowane
w ważne sprzęty do zabawy.
W Dobrej pustyni Afganistan jest oglądany i przemyślany również w przeszłość: oto więc kraj spustoszony przez wojska różnorakich państw i w rozmaitych czasach, przez śmiercionośny napalm, przez dalszych i bliższych sąsiadów, których raczej powinno pisać się w cudzysłowie dla podkreślenia ironii. A zaczyna się, jakby o dziwo, od Afganistanu przepięknego, cudnego, a mianowicie od przypomnienia sobie przez autorkę wspomnień koleżanki, która to – będąc dziewczynką – mieszkała w tym (nie)dalekim, przepięknym kraju.
W tekście widać pustoszenie: tej krainy kolorowej, krainy obfitej w roślinność i zwierzęta, krainy ufnych ludzi. Powoli wszystko się zmienia. Tylko dzieci, na przekór historii i polityce, z szelmowskimi uśmieszkami fikają na lufie czołgu koziołki.
Zuzanna Kołupajło