W książce wydanej przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, sygnowanej nazwiskiem J.R.R. Tolkiena, jego syn Christopher zebrał większość materiałów dotyczących wątku o miłości Berena i Luthien – dzielnego śmiertelnika z najpiękniejszą księżniczką elfów. Była to dla Tolkiena historia wyjątkowa w takim stopniu, że na nagrobku swojej zmarłej żony kazał umieścić imię Luthien.
W trakcie lektury czytelnik staje się świadkiem zmian koncepcji, przekształceń całych postaci, oraz drobnych modyfikacji imion i nazw geograficznych. Wyraźnie widać rozwój w kierunku tego, co zostało opublikowane w Silmarillionie – stopniową zmianę konwencji z baśniowej w mitologiczną.
Warto jednak pamiętać, że tekstu dzieła wydanego przez syna Profesora nie można traktować, jako ukończonego. Tolkien pozostawił w swych notatkach świadectwo, że na co dzień żył historią swoich bohaterów, myślał o nich i przetwarzał wciąż na nowo ich historie. Kto wie, jakby potoczyły się ostatecznie losy Berena i Luthien, gdyby ich twórca żył dłużej? Jakie szczegóły dodałby do swej opowieści? Tego niestety nie dowiemy się nigdy, możemy tylko korzystać z wydanych przez jego syna zapisków.
Nie są one jednak opowieścią dla osób przygodnych. Raczej nie da się zasiąść do lektury Berena i Luthien bez choćby minimalnego przygotowania tolkienistycznego. Nie chodzi tutaj o trudność tekstu (choć nie każdy musi być fanem jedenastozgłoskowca stworzonego przez tłumaczki na podstawie oryginalnej poezji Tolkiena), chodzi raczej o potrzebę kontekstu.
Czytelnicy mający na swym koncie tylko Hobbita i Władcę pierścieni, albo osoby, które Śródziemie poznały jedynie przez pryzmat filmów Petera Jacksona, mogą mieć trudności ze zrozumieniem opowieści o Berenie i Luthien (albo bardziej z polubieniem jej i wczuciem się w nią). Pomimo swojej uniwersalności – w końcu to historia o miłości silniejszej niż wszystko dokoła, ze śmiercią włącznie – jest ona mocno umiejscowiona w legendzie o przeklętych Silmarilach. Nie każdego ujmie też fakt, że tak naprawdę to jedna i ta sama historia opowiedziana w sumie trzykrotnie na przestrzeni trzystu stron.
Po trzykroć opowiada ona o elfach szlachetnych i złych, elfach przerażająco ludzkich, uwikłanych w kształtujące los przysięgi, o elfach pełnych małostkowych pobudek. Opowiada też o człowieku dzielnym i nietrwożliwym, gotowym dla miłości zaryzykować wszystko. Mamy tutaj kawał epickiego fantasy od chwili jego narodzin, przez kilka etapów dojrzewania. Jest to gratka dla pasjonatów, niekoniecznie jednak dla niedzielnych czytelników fantastyki przyciągniętych nazwiskiem Profesora.
Miłośnicy Śródziemia dostali od Christophera Tolkiena miły prezent, osobom postronnym zalecane jest wpierw sięgnięcie po klasyczny Silmarillion – gdzie znajduje się „ostateczna” wersja romantycznego mitu o parze kochającej się miłością porównywalną z Tristanem i Izoldą albo Orfeuszem i Eurydyką – a dopiero potem powrót do Berena i Luthien. Dzięki temu będą w stanie w pełni czerpać z tego, co książka ta oferuje. W innym razie może dojść do nieprzyjemnego zawodu, czemu zawsze warto zapobiegać.