W skali od 1 do 10. Scott Ceylan. Wydawnictwo YA 2019.

W skali od 1 do 10 - Scott Ceylan

Wtedy

            Tego wieczoru, który nastąpił po wieczorze na tamie, mama Iris zadzwoniła do mojego taty i ucięła sobie z nim długą pogawędkę. Nie wiem, o czym dokładnie rozmawiali, ale później tata wszedł do mojego pokoju i usiadł na brzegu narzuty w kropki.

            Udawałam pochłoniętą lekturą podręcznika do biologii. Nadal czułam się pijana po wczoraj.

            – Tamar, właśnie dzwoniła do mnie mama Iris.

            Bardzo się martwi, bo Iris nie wróciła jeszcze do domu. Mówiła ci może, że dokądś się wybiera? Może gdzieś z kimś poszła?

            – Nie – odparłam, podnosząc oczy znad książki. – Mówiła, że pójdzie na autobus jadący piętnaście po ósmej. Kiedy ją zostawiłam, zostało dziesięć minut do odjazdu. Nie wiem, gdzie może być, jeśli do niego nie wsiadła. Ale mogę napisać do niej SMS-a.

            Napisałam. Dodałam trzy buziaczki i zapytałam, czy wszystko okej.

            Później tego wieczoru tata znów przyszedł i spytał, czy wszystko u mnie w porządku. Samotne siedzenie w pokoju przez tyle czasu nie było do mnie podobne. Odparłam, że owszem, dziękuję, a on znów wyszedł i wrócił kilka minut później z wyszczerbionym kubkiem pełnym herbaty. Herbata to było jego lekarstwo na wszystko.

            – Odpowiedziała ci na wiadomość? – spytał, a ja potrząsnęłam głową. – Jej mama uważa, że najwyższy czas zawiadomić policję.

            – Co? – wybełkotałam, a twarz mi poczerwieniała, jakby ktoś obrócił mnie do góry nogami. – Policję? Ale ona… znaczy chyba nie myślisz…?

            Tata nic nie odpowiedział. Pocałował mnie w czoło, wstał i wyszedł. Nie widziałam go przez resztę wieczoru.

            Sądziłam, że policja natychmiast się u nas zjawi, wyniucha poczucie winy kryjące się za moimi przymkniętymi powiekami, zakuje mnie w kajdanki i wsadzi do więzienia. Ale tak się nie stało. Przyjechali dopiero następnego dnia, późnym popołudniem – mężczyzna i kobieta z blond czupryną ściętą na boba. Najpierw tata z nimi porozmawiał i zaproponował im herbatę. Pamiętam, że odmówili. Poprosili o wodę.

            Usiadłam na dole schodów, nasłuchując szeptów dobiegających zza uchylonych drzwi salonu i obserwując poruszające się wskazówki zegara. Czułam w głowie tępe pulsowanie spowodowane przez kaca. Mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu piłyśmy przy tamie.

            Nasz salon wyglądał wtedy inaczej niż teraz, chociaż wciąż mieliśmy kremową skórzaną kanapę – tę samą, która służyła nam, odkąd byłam dzieckiem. Moi rodzice mieli wtedy fazę na kupowanie większości mebli ze skóry. Pewnie dlatego, że łatwo z nich zetrzeć wymiociny dziecka.

            Drewniana podłoga salonu była jasna, ale nikt nie zawracał sobie głosy polakierowaniem jej, więc chodząc na bosaka, można było sobie wbić parę drzazg w stopy. Na kominku stały rodzinne zdjęcia oraz kolekcja małych porcelanowych zwierzątek: rudy kot zwinięty w kłębek obok świeczników, foka, puszczyk z lekko wyszczerbionym dziobem.

            Wydaje mi się, że policjantka miała na imię Kerri, ale nie jestem pewna co do pisowni tego imienia. Wiele razy nazwała mnie „skarbem” i tak układała pytania, jakby zadawała je czterolatkowi. Pierwsza rzecz, jaką chcieli mi uzmysłowić, to fakt, że nic mi nie grozi. Nic mi nie grozi.

Ha. Przyszli tylko zadać parę pytań i może będę mogła im pomóc. To nie potrwa długo.

            – Tamar, chcę, żebyś sobie wyobraziła przez chwilę, że jesteś Iris. Dokąd mogłabyś pójść? Z kim jesteś najbliżej?

            Policjant Philip, tak się chyba nazywał, powiedział, że być może do jakiegoś znajomego ze szkoły. Philip miał pełno tatuaży na rękach i szyi, sięgających aż do miejsca, gdzie zaczynała się szczecina pod jego brodą. Tatuaże wyglądały groźnie, póki się nie zorientowało, że przedstawiają ryby i delfina.

            – Nie wiem – odparłam. – Mówiła, że idzie na autobus, tylko tyle powiedziała. Poszłam sobie, bo twierdziła, że autobus zaraz powinien przyjechać, w przeciwnym razie bym z nią poczekała.

Powinnam była z nią poczekać, przykro mi.

            – Za nic nie przepraszaj, skarbie. Czy Iris była pijana?

            – Tak, trochę. Ale była w stanie chodzić.

            – Nie miała z tym problemu?

            – Odrobinę, tak jak ja. Naprawdę nie pamiętam, jestem w szoku.

            – Rozumiemy cię, skarbie.

            Wcale mnie nie rozumieli. Nie rozumieli szoku spowodowanego tym, że właśnie stałam się morderczynią pełną krwiożerczego zła niczym Kuba Rozpruwacz. Nie przeraził mnie los Iris. Przeraziłam się sobą. Policja dalej zadawała pytania, a ja im odpowiadałam. Po jakimś czasie sobie poszli, zostawiając nietknięte szklanki z wodą na kominku. Byli pewni, że Iris wróci. Powiedzieli, że nie mam się czym martwić.

 

   Znaleźli zwłoki Iris w rzece, pół mili dalej od punktu, w którym się rozstałyśmy, w miejscu, gdzie strumień zaczyna zakręcać na przedmieścia. Jej ciało było czarne i pokryte czymś oleistym, zostało wyrzucone w cuchnący szlam na brzegu, pomiędzy roztrzaskane butelki po piwie oraz pęknięte balony. Smoliste cienie wielkopowierzchniowych magazynów wisiały nisko ponad mroczną wodą. Iris była potłuczona, posiniaczona i opuchnięta. Jej kasztanowe włosy zaplątały się w przybrzeżne gałęzie. Mewy już zaczęły podskubywać jej ciało, piszcząc i kłócąc się nad nim. Właśnie dzięki temu ją znaleźli – przez zgromadzenie białych ptaków wokół niej.

            To nie twoja wina, Tamar.

            Rozpamiętywanie tego w niczym nie pomoże.

            Iris dokonała złych wyborów.

            Nie jesteś za to odpowiedzialna.

            To był wypadek.

            Nic ci nie grozi...

 

 

Przekład: Agata Byra

 


Postaw mi kawę na buycoffee.to