Dziewczyna, którą kochałeś. Jojo Myes. Znak 2017

Dziewczyna, którą kochałeś - Jojo Moyes

Liv biegnie wzdłuż rzeki z torebką wciśniętą pod pachę i telefonem pomiędzy uchem a ramieniem. Gdzieś w okolicach Embankment ciężkie szare niebo nad Londynem rozdarło się, zalewając centrum stolicy niemal tropikalną ulewą, i całe śródmieście stoi teraz w korku, rury wydechowe taksówek dymią, a szyby są zaparowane przez oddechy pasażerów.

Wiem – mówi po raz piętnasty Liv, która ma przemoczoną kurtkę i włosy przylepione do głowy. – Wiem… Tak, zdaję sobie sprawę z warunków. Czekam po prostu na parę płatności, które… – Szybkim ruchem wskakuje w bramę, wyciąga z torebki szpilki i zakłada je, po czym wbija wzrok w swoje mokre baletki, uświadamiając sobie, że nie ma gdzie ich włożyć. – Tak. Tak, jestem… Nie, moja sytuacja się nie zmieniła. W ostatnim czasie nie.


Wybiega z bramy i jest z powrotem na chodniku, przebiega przez ulicę i kieruje się w stronę Aldwych, ściskając w dłoni mokre buty. Spod kół przejeżdżającego samochodu tryska fontanna wody i zalewa jej stopy, a Liv zatrzymuje się, patrząc z niedowierzaniem za oddalającymi się światłami.

Czy to ma być jakiś żart? – wrzeszczy. I zaraz dodaje: – Nie, to nie do pana… Dean. Nie do ciebie… Tak, mam świadomość, że po prostu wykonujesz swoje obowiązki. Posłuchaj – mówi – w poniedziałek będę miała pieniądze. Okej? Przecież nigdy wcześniej nie spóźniałam się z opłatami. No dobrze, raz.

Nadjeżdża kolejna taksówka i tym razem Liv udaje się zręcznie skryć w bramie.

Tak. Rozumiem, Dean… Wiem. Musi ci być naprawdę ciężko. Posłuchaj, obiecuję, że dostaniesz je w poniedziałek… Tak. Tak, zdecydowanie. I przepraszam za te krzyki… Ja też mam nadzieję, że dostaniesz tę nową pracę, Dean.


Zatrzaskuje klapkę telefonu, wpycha go do torebki i podnosi wzrok na szyld restauracji. Pochyla się szybko, żeby zerknąć na swoje odbicie w lusterku samochodu, i się załamuje. Nic się nie da zrobić. Już jest spóźniona o czterdzieści minut.


Liv odgarnia z twarzy mokre włosy i spogląda z tęsknotą w stronę ulicy. A potem bierze głęboki oddech, popycha drzwi do restauracji i wchodzi do środka.

Oto i ona! – Kristen Solberg wstaje z krzesła w centralnej części długiego stołu i rozpościera ramiona na powitanie, hałaśliwie całując powietrze kilka centymetrów od obu policzków Liv. – Mój Boże, przecież ty jesteś przemoknięta! – Jej włosy spływają oczywiście w dół lśniącą kasztanową falą.

Tak. Przyszłam piechotą. Nie najlepsza decyzja.

Słuchajcie wszyscy, to jest Liv Halston. Robi w naszej fundacji cudowne rzeczy. I mieszka w najbardziej niesamowitym domu w całym Londynie. – Kristen uśmiecha się dobrotliwie, po czym zniża głos. – Uznam to za osobistą porażkę, jeżeli do świąt nie porwie jej jakiś fantastyczny facet.


Rozlega się powitalny pomruk. Liv czuje, jak skóra piecze ją z zażenowania. Uśmiecha się z wysiłkiem i celowo nie patrzy w oczy żadnej z osób siedzących koło niej. Sven spogląda na nią wzrokiem, w którym malują się przeprosiny za to, co ma zaraz nastąpić.

Zachowałam dla ciebie miejsce – mówi Kristen. – Obok Rogera. Jest fantastyczny. – Posyła Liv znaczące spojrzenie, prowadząc ją w stronę pustego krzesła. – Będziesz nim zachwycona.


Przy stole siedzą same pary. Ależ oczywiście. Osiem par. I Roger. Liv wyczuwa, jak inne kobiety ukradkiem przyglądają jej się badawczo spoza uprzejmych uśmiechów, usiłując stwierdzić, czy jako jedyna singielka może stanowić dla nich zagrożenie. Ten wyraz twarzy jest jej niestety zbyt dobrze znany. Mężczyźni zerkają spod oka, przyglądając jej się z własnych powodów. Liv czuje powiew ciepłego, pachnącego czosnkiem oddechu Rogera, kiedy ten nachyla się i poklepuje krzesło obok siebie.

Wyciąga rękę.

Rog. Jesteś bardzo mokra. – Udaje mu się wypowiedzieć to tak, żeby zabrzmiało nieco lubieżnie; to najwyraźniej typ absolwenta ekskluzywnej prywatnej szkoły, który nie jest w stanie rozmawiać z kobietą, nie wprowadzając przy tym seksualnego podtekstu.

Liv zasłania się kurtką.

Tak. Rzeczywiście jestem.

Uśmiechają się do siebie blado. On ma przerzedzone rudoblond włosy i rumianą cerę człowieka, który spędza dużo czasu na wsi. Nalewa jej wino.

A więc. Czym się zajmujesz, Liv? – Wymawia jej imię tak, jakby ona je wymyśliła, a on nie chciał się z nią sprzeczać.

Głównie pisaniem tekstów reklamowych.

Ach tak. Teksty reklamowe. – Oboje na chwilę milkną. – Masz dzieci?

Nie. A ty?

Dwoje. Chłopcy. Obaj są w szkole z internatem. I powiem ci szczerze, że to jest dla nich najlepsze miejsce. Czyli… żadnych dzieci, tak? I żadnego faceta w zanadrzu. Ile masz lat, trzydzieści parę?

Liv przełyka ślinę, starając się nie zwracać uwagi na to, jak zabolało ją to pytanie.

Trzydzieści.

No, to nie powinnaś za długo czekać. A może jesteś jedną z tych… – podnosi palce i rysuje w powietrzu cudzysłów – silnych niezależnych kobiet?

Tak – odpowiada Liv z uśmiechem. – Przed ostatnią aktualizacją CV usunęłam sobie jajniki. Tak na wszelki wypadek.

Roger wpatruje się w nią z otwartymi ustami, a potem wybucha gromkim śmiechem.

Ha! A to dobre! Tak. Kobieta z poczuciem humoru. I bardzo dobrze… jajniki… ha-ha. – Jego głos cichnie. Mężczyzna pociąga łyk wina. – Moja żona odeszła ode mnie, kiedy miała trzydzieści dziewięć lat. Wygląda na to, że u dziewczyn to trudny wiek. – Opróżnia kieliszek i sięga po butelkę, żeby sobie dolać. – Chociaż dla niej chyba nie taki trudny, biorąc pod uwagę, że dała dyla z tym Portorykańczykiem, Viktorem, domem we Francji i połową mojej cholernej emerytury. Te baby… – Zwraca się do Liv. – Ani z taką żyć, ani jej zastrzelić, jak to mówią, co? – Podnosi rękę i posyła w kierunku sufitu w restauracji serię z wyimaginowanego pistoletu.


To będzie długi wieczór. Liv dalej się uśmiecha, nalewa sobie drugi kieliszek wina i zagłębia się w menu, obiecując sobie, że choćby Kristen następnym razem była nie wiadomo jak przekonująca, ona prędzej odgryzie sobie rękę, niż da się jeszcze kiedykolwiek namówić na przyjęcie w restauracji. Wieczór się dłuży, pary obgadują jakichś ludzi, których ona nigdy nie spotkała, potrawy zjawiają się przeraźliwie powoli. Kristen odsyła swoje główne danie do kuchni, żeby przygotowali je jeszcze raz dokładnie według jej instrukcji. Wydaje ciche westchnienie znużenia, jakby niepowodzenie kuchni w podaniu szpinaku osobno było straszliwym nadużyciem jej zaufania. Sven patrzy na nią z pobłażaniem. Liv siedzi uwięziona pomiędzy szerokimi plecami mężczyzny imieniem Martin, którego przyjaciółka żony zawzięcie usiłuje zagarnąć, a Rogerem.

Suka – mówi on w pewnej chwili.

Proszę?

Najpierw przeszkadzały jej moje włosy w nosie. Potem paznokcie u nóg. Zawsze znalazła jakiś powód, żeby się wykręcić od… no wiesz – Roger układa kciuk i palec wskazujący jednej ręki w literę „O” i wsuwa w nią drugi palec. – Albo ból głowy. Ale przy Viktorku jakoś jej głowa nie bolała, co? O, nie. Założę się, że nic jej nie obchodzi, jakiej długości on ma te przeklęte paznokcie. – Pociąga haust wina. – Założę się, że z łóżka nie wychodzą, jak jakieś pieprzone króliki.

Na talerzu Liv stygnie jagnięcina. Kobieta starannie składa sztućce.

No, a jak to było z tobą?

Podnosi na niego wzrok z nadzieją, że nie chodzi mu o… ale oczywiście chodzi.

Kristen mówiła, że miałaś wcześniej męża. Wspólnika Svena.

Tak.

I co, zostawił cię?

Liv przełyka ślinę. Z wysiłkiem udaje jej się zapanować nad wyrazem twarzy.

W pewnym sensie.

Roger kręci głową.

Ja już nie wiem. Co się porobiło z tymi ludźmi? Czemu nie wystarcza im po prostu to, co mają? – Bierze wykałaczkę i zaczyna grzebać nią energicznie w zębie trzonowym, przerywając, by z ponurą satysfakcją przyjrzeć się temu, co wygrzebał.

 

Liv spogląda w stronę drugiego końca stołu i napotyka wzrok Kristen. Kristen sugestywnie unosi brwi i ukradkiem pokazuje jej wzniesione do góry kciuki. „Świetny gość!”, stwierdza bezgłośnie.

Przeproszę cię na chwilkę – mówi Liv, odsuwając krzesło. – Pilnie potrzebuję skorzystać z toalety.


Liv siedzi w cichej kabinie tak długo, jak tylko się da, żeby ktoś nie uznał, że konieczna jest interwencja, i słucha, jak kilka kobiet wchodzi i dokonuje ablucji. Sprawdza na telefonie nieistniejące e-maile i gra w scrabble. Wreszcie, po zaliczeniu słowa „nieżyt”, wstaje, spuszcza wodę i myje ręce, wpatrując się w swoje odbicie z rodzajem perwersyjnej satysfakcji. Pod jednym okiem rozmazał jej się makijaż. Poprawia go w lustrze, zastanawiając się, po co właściwie zawraca sobie tym głowę, skoro i tak ma usiąść znów obok Rogera. Zerka na zegarek. Kiedy będzie mogła powiedzieć, że ma rano zebranie i ruszyć do domu? Przy odrobinie szczęścia, gdy znajdzie się z powrotem w sali, Roger będzie już tak pijany, że nie będzie pamiętał, iż ona tam w ogóle była.

Liv po raz ostatni patrzy na swoje odbicie, odgarnia włosy z twarzy i robi do siebie minę. Po co to wszystko? A potem otwiera drzwi.

Liv! Liv, chodź tutaj! Chcę ci coś powiedzieć!


Roger stoi i gorączkowo wymachuje rękami. Twarz ma jeszcze czerwieńszą, a włosy z jednej strony stoją mu dęba. Niewykluczone, myśli Liv, że on jest pół człowiekiem, a pół strusiem. Czuje przypływ paniki, uświadamiając sobie, że będzie musiała spędzić w jego towarzystwie jeszcze pół godziny. Przywykła już do tego: do niemal wszechogarniającego fizycznego pragnienia, żeby się usunąć, być samą na ciemnych ulicach; żeby nie musieć być w ogóle nikim.

Siada ostrożnie, jak ktoś, kto szykuje się do sprintu, i wypija jeszcze pół kieliszka wina.

Naprawdę powinnam iść – mówi.


Pozostali goście zaczynają gwałtownie protestować, jakby te słowa były dla nich osobistym afrontem. Liv zostaje. Jej uśmiech zmienia się w grymas. Zaczyna się przyglądać poszczególnym parom, u których domowe napięcia stają się coraz bardziej widoczne wraz z każdym kieliszkiem wina. Tamta kobieta nie lubi swojego męża. Przewraca oczami na każdy jego komentarz. Tego mężczyznę wszystko nudzi, przypuszczalnie także własna żona. Nałogowo sprawdza pod stołem wiadomości na telefonie. Liv zerka na zegarek i bezmyślnie potakuje monotonnej litanii małżeńskich niesprawiedliwości wygłaszanej przez Rogera. Po cichu gra sama z sobą w Restauracyjne Bingo. Obstawia „Czesne za szkołę” i „Ceny domów”. Już ma rozpocząć kategorię „Wypasione wakacje w Europie”, kiedy ktoś klepie ją w ramię.

Przepraszam. Telefon do pani.

Liv odwraca się gwałtownie. Kelnerka ma bladą skórę i długie ciemne włosy, które spływają wzdłuż jej twarzy jak para na wpół zaciągniętych zasłon. Kiwa na nią swoim notesem. Liv ma niewyraźne przeczucie, że skądś zna tę twarz.

Co?

Pilny telefon. To chyba ktoś z rodziny.

Liv się waha. Z rodziny? Ale to promyczek światła w tunelu.

A – mówi. – Jasne.

Zaprowadzić panią do telefonu?

Pilny telefon” – mówi bezgłośnie do Kristen i pokazuje na kelnerkę, która wskazuje w stronę kuchni.

Twarz Kristen układa się w wyraz przesadnego zatroskania. Nachyla się i mówi coś do Rogera, który ogląda się za siebie i wyciąga rękę, jakby chciał ją powstrzymać. A potem Liv odchodzi, idąc za niską ciemnowłosą dziewczyną przez na wpół pustą restaurację, mijając bar i wchodząc na wyłożony boazerią korytarz.


Po dyskretnym półmroku restauracji blask w kuchni jest oślepiający, a matowy połysk stalowych powierzchni sprawia, że światło odbija się po całym pomieszczeniu. Dwaj ubrani na biało mężczyźni nie zwracają na nią uwagi, podając garnki w stronę zmywalni. Coś się smaży, syczy i pryska w kącie; ktoś z zawrotną prędkością mówi po hiszpańsku. Dziewczyna kiwa do niej zza drzwi wahadłowych i nagle Liv znajduje się w tylnym holu, w szatni.

Gdzie jest telefon? – mówi Liv, kiedy się zatrzymują.

Dziewczyna wyciąga z kieszeni fartuszka paczkę papierosów i zapala jednego.

Jaki telefon? – pyta bez wyrazu.

Mówiła pani, że ktoś do mnie dzwonił?

A. To. Nie ma telefonu. Po prostu wyglądałaś, jakbyś potrzebowała ratunku. – Zaciąga się, wypuszcza długą smugę dymu i czeka przez chwilę. – Nie poznajesz mnie, co? Mo. Mo Stewart. – Wzdycha, kiedy Liv marszczy brwi. – Byłam z tobą w grupie na uniwerku. Na zajęciach z renesansowego malarstwa we Włoszech. I rysowania z natury.


Liv cofa się pamięcią do czasu studiów. I nagle ją sobie przypomina: mała gotka siedząca w kącie, milcząca na każdych zajęciach, z wyrazem wystudiowanej obojętności na twarzy i paznokciami pomalowanymi na agresywny, świecący fiolet.

Wow. W ogóle się nie zmieniłaś. – I tak rzeczywiście jest. Mówiąc to, Liv nie ma pewności, czy to do końca komplement.

A ty tak – odpowiada Mo, przypatrując jej się. – Wyglądasz… no nie wiem. Sztywniacko…

Sztywniacko.

Może nie sztywniacko. Inaczej. Na zmęczoną. Z drugiej strony nie sądzę, żeby siedzenie obok tego poczciwego przygłupa to była świetna zabawa. Co to ma być? Jakiś wieczór dla singli?

Wygląda na to, że tylko dla mnie.

Jezu. Masz. – Podaje Liv papierosa. – Zapal to, a ja pójdę do tamtych i powiem, że musiałaś wyjść. Sparaliżowana babka cioteczna. A może coś mroczniejszego? AIDS? Ebola? Masz jakieś preferencje co do natężenia cierpień? – Wręcza Liv zapalniczkę.

Nie palę.

To nie dla ciebie. W ten sposób zdążę wypalić dwa, zanim Dino zauważy. Czy ona będzie chciała, żebyś zapłaciła za siebie?

O. Racja. – Liv grzebie w torebce w poszukiwaniu portfela. Perspektywa wolności sprawia, że przez chwilę kręci jej się w głowie.

Mo bierze banknoty i liczy je starannie.

Napiwek dla mnie? – mówi z kamienną twarzą. Nie wygląda na to, żeby żartowała.

Liv mruga oczami, po czym wyciąga jeszcze jeden banknot pięciofuntowy i wręcza go dziewczynie.

Dzięks – mówi Mo i wsuwa go sobie do kieszonki fartuszka. – Czy wyglądam dramatycznie? – Robi minę wyrażającą lekki brak zainteresowania, po czym, jakby godząc się z tym, że brakuje jej odpowiednich mięśni twarzy, by okazać zatroskanie, znika znów w korytarzu.


Liv nie wie, czy ma wyjść, czy czekać, aż dziewczyna wróci. Rozgląda się wokół po tylnym holu, patrzy na tanie płaszcze na wieszaku, na brudne wiadro i mop pod nim, i w końcu siada na drewnianym stołku, trzymając w ręce bezużytecznego papierosa. Słysząc kroki, wstaje, ale okazuje się, że to mężczyzna o oliwkowej skórze, którego czaszka błyszczy w przyćmionym świetle. Właściciel? Trzyma kieliszek z bursztynowym płynem.

Proszę – mówi, podając jej drinka. A kiedy Liv protestuje, dodaje: – Dla złagodzenia szoku – mruga i znika.


Liv siada i sączy alkohol. Z oddali, poprzez kuchenne hałasy, dobiega ją głos Rogera, unoszący się w sprzeciwie, i szuranie krzeseł. Spogląda na zegarek. Jest kwadrans po jedenastej. Kucharze wychodzą z kuchni, ściągają płaszcze z wieszaka i znikają, a mijając ją, kiwają jej lekko głową, jakby nie było nic niezwykłego w tym, że klientka spędza dwadzieścia minut w korytarzu dla personelu, popijając brandy.

Kiedy Mo znów się pojawia, nie ma już na sobie fartuszka. Trzyma w ręce pęk kluczy, mija Liv i zamyka wyjście ewakuacyjne.

Poszli sobie – mówi, ściągając włosy w węzeł. – Twoje gorące ciacho mówiło coś o tym, że chce cię pocieszyć. Na twoim miejscu wyłączyłabym na jakiś czas telefon.

Dziękuję – odpowiada Liv. – To naprawdę ładnie z twojej strony.

Nie ma za co. Kawy?


Restauracja jest pusta. Liv wpatruje się w stół, przy którym siedziała, podczas gdy kelner energicznie zamiata wokół krzeseł, a potem rozkłada sztućce z bezmyślną, automatyczną sprawnością kogoś, kto robił to tysiące razy. Mo włącza ekspres do kawy i pokazuje Liv, żeby usiadła. Tak naprawdę wolałaby pójść do domu, ale rozumie, że wolność ma swoją cenę i że prawdopodobnie jest nią krótka, nieco sztywna rozmowa o starych dobrych czasach.

Nie mogę uwierzyć, że wszyscy wyszli tak nagle – mówi, podczas gdy Mo zapala kolejnego papierosa.

A. Jakaś kobieta zobaczyła na komórce wiadomość, której zdaje się nie powinna oglądać. Atmosfera trochę siadła – informuje Mo. – Chyba lunche biznesowe zazwyczaj nie wiążą się ze szczypaniem sutków.

Słyszałaś to?

Tutaj wszystko się słyszy. Większość klientów nie przestaje rozmawiać, kiedy kelnerzy są w pobliżu. – Włącza urządzenie do spieniania mleka, dodając: – Fartuszek daje człowiekowi supermoce. Na przykład sprawia, że staje się praktycznie niewidzialny.

Liv myśli teraz z zakłopotaniem, że nie zwróciła uwagi na pojawienie się Mo przy stoliku. Mo spogląda na nią z uśmieszkiem, jakby słyszała jej myśli.

Nie przejmuj się. Jestem przyzwyczajona do bycia Wielką Niezauważaną.

A więc – mówi Liv, przyjmując kawę – co porabiasz?

Przez te ostatnie prawie dziesięć lat? Hm, to i owo. Bycie kelnerką mi pasuje. Nie mam aż takich ambicji, żeby pchać się za bar – stwierdza z kamienną twarzą. – A ty?

A, różne rzeczy jako wolny strzelec. Pracuję na własny rachunek. Nie nadawałabym się do pracy w biurze. – Liv się uśmiecha.

Mo zaciąga się papierosem.

A to niespodzianka – mówi. – Zawsze byłaś jedną z tych złotych dziewcząt.

Złotych dziewcząt?

No, ty i ta twoja opalona ekipa, wszystkie z długimi nogami, włosami i facetami kręcącymi się dookoła jak satelici. Coś jak w powieściach Scotta Fitzgeralda. Myślałam, że będziesz… no nie wiem. W telewizji. Albo gdzieś w mediach, jako aktorka czy coś.

Gdyby Liv przeczytała te słowa na kartce, mogłaby wyczuć w nich nutę sarkazmu. Ale w głosie Mo nie ma żadnego rozgoryczenia.

Nie – odpowiada jej i wpatruje się w brzeg swojej spódnicy.

Liv dopija kawę. Kelner poszedł do domu. A filiżanka Mo jest pusta. Jest za kwadrans dwunasta.

Musisz tu pozamykać? W którą stronę idziesz?

Nigdzie. Zostaję tutaj.

Masz tu gdzieś mieszkanie?

Nie. Ale Dino nie ma nic przeciwko temu. – Mo gasi papierosa, wstaje i opróżnia popielniczkę. – Właściwie Dino o tym nie wie. Po prostu myśli, że jestem bardzo sumienna. Zawsze wychodzę z pracy ostatnia. „Dlaczego inni nie mogą być tacy jak ty?” – Wskazuje za siebie kciukiem. – Mam w szafce śpiwór i nastawiam sobie budzik na piątą trzydzieści. Mam w tej chwili pewne problemy mieszkaniowe. To znaczy na żadne mnie nie stać.

Liv wlepia w nią wzrok.

Nie rób takiej zszokowanej miny. Ta ława jest wygodniejsza niż niejedno mieszkanie do wynajęcia, w jakim miałam okazję spać, wierz mi.


Później nie będzie pewna, co kazało jej to powiedzieć. Liv rzadko wpuszcza kogokolwiek do domu, nie wspominając już o ludziach, których nie widziała od lat. Ale zanim zdąży się zorientować, jej usta się otwierają i wychodzą z nich słowa:

Możesz się przespać u mnie. Tylko dzisiaj – dodaje, kiedy dociera do niej, co właśnie powiedziała. – Ale mam wolny pokój.

prysznic z hydromasażem. – Świadoma, że mogło to zabrzmieć protekcjonalnie, dorzuca: – Pogadamy sobie. Będzie fajnie.

Twarz Mo nic nie wyraża. Potem robi taką minę, jakby to ona wyświadczała Liv przysługę.

Skoro tak mówisz – rzuca i idzie po swój płaszcz.


Liv widzi swój dom na długo przedtem, zanim do niego dotrze: jego ściany z bladoniebieskiego szkła odznaczają się ponad starym składem cukru, jakby na jego dachu wylądowało coś nie z tego świata. David to lubił; lubił móc na niego pokazać, kiedy szli do domu ze znajomymi czy potencjalnymi klientami. Podobała mu się jego niespójność z ciemnobrązową cegłą okolicznych wiktoriańskich magazynów, to, jak grał ze światłem i jak odbijała się w nim płynąca w dole woda. Podobało mu się to, że ta konstrukcja stała się charakterystycznym punktem w nadrzecznym krajobrazie Londynu. Była to, jak mawiał, nieustająca reklama jego pracy.


Kiedy dom został wybudowany, prawie dziesięć lat temu, materiałem, jakiego używał David, było szkło, przyjazne środowisku i o zaawansowanych właściwościach termicznych. Jego projekty łatwo zauważyć w całym Londynie; kluczem jest przejrzystość, mówił. Budynki powinny ujawniać swoje przeznaczenie, a także strukturę. Jedyne nieprzejrzyste pomieszczenia były to łazienki, a nawet w ich przypadku często trzeba go było przekonywać, żeby nie wstawiał luster weneckich. To było typowe dla Davida – nie mógł uwierzyć, że osobę siedzącą w toalecie może denerwować to, iż widzi, co się dzieje na zewnątrz, nawet mając pewność, że nikt nie jest w stanie zajrzeć do środka.


Znajomi zazdrościli jej tego domu, jego lokalizacji i tego, że od czasu do czasu pojawiał się w magazynach wnętrzarskich z wyższej półki – Liv jednak wiedziała, że po cichu mówią sobie, że taki minimalizm doprowadziłby ich do szaleństwa. David miał to we krwi, ten pęd do oczyszczania, do usuwania wszystkiego, co niekonieczne. Każda rzecz w domu musiała przejść test Williama Morrisa: czy jest funkcjonalna i czy jest piękna? A potem: czy jest absolutnie niezbędna? Na początku, gdy zostali parą, bardzo ją to męczyło. David przygryzał wargi, kiedy ona rozrzucała ubrania po podłodze w sypialni, wstawiała do kuchni bukiety tanich kwiatów albo bibeloty z bazaru. Teraz Liv jest wdzięczna za pustkę w swoim domu; za jego oszczędność i ascetyzm.

Ale. Zaje. Biste. – Wychodzą z rozklekotanej windy do Szklanego Domu i na twarzy Mo pojawia się nietypowy wyraz ożywienia. – To twój dom? Serio? Jakim cudem udało ci się zamieszkać w czymś takim?

Mój mąż go zbudował. – Liv przechodzi przez przedpokój, starannie wiesza klucze na pojedynczym srebrnym haczyku i włącza wewnętrzne światło.

Twój były? Jeeezu. I pozwolił ci go zatrzymać?

Niezupełnie. – Liv przyciska guzik i patrzy, jak przesłony na dachu odsuwają się bezszelestnie, otwierając nad kuchnią widok rozgwieżdżonego nieba. – Zmarł.

Stoi tam z twarzą zwróconą sztywno do góry, przygotowując się na wybuch niezręcznego współczucia. Z biegiem czasu wyjaśnianie tego wszystkiego wcale nie staje się łatwiejsze. Minęły cztery lata, a te słowa nadal wywołują u niej odruchowe ukłucie bólu, jakby nieobecność Davida była raną utajoną wciąż głęboko w jej ciele.

Ale Mo milczy. Kiedy wreszcie się odzywa, mówi po prostu:

Kiepska sprawa. – Twarz ma bladą i beznamiętną.

No – odpowiada Liv i wzdycha cicho. – No, naprawdę.


Liv słucha w radiu wiadomości o pierwszej w nocy. Towarzyszy jej mglista świadomość dźwięków dobiegających z łazienki dla gości, lekkie mrowienie niepokoju, które czuje, ilekroć w domu jest ktoś oprócz niej. Wyciera granitowe blaty i poleruje je miękką ściereczką. Zmiata z podłogi nieistniejące okruszki. Wreszcie rusza korytarzem ze szkła łączonego z drewnem, a potem wchodzi po wiszących schodach z drewna i szkła akrylowego do swojej sypialni. Rząd nieoznakowanych drzwi do szafek lśni, nie dając żadnej wskazówki co do kryjących się za nimi nielicznych ubrań. Łóżko stoi na środku pokoju, obszerne i puste, a na kapie leżą dwa ponaglenia, które zostawiła tam dziś rano. Liv siada, wkłada je starannie z powrotem do kopert i patrzy prosto przed siebie, na portret Dziewczyny, którą kochałeś, wyrazisty w swojej złoconej ramie na tle zgaszonego seledynu i szarości reszty pokoju, i pozwala swoim myślom odpłynąć.

Przypomina ciebie.

Wcale mnie nie przypomina.


Roześmiała się wtedy do niego beztrosko, wciąż jeszcze zarumieniona od młodej miłości. Wciąż jeszcze gotowa uwierzyć w jego wizję jej osoby.

Wyglądasz dokładnie tak samo, kiedy…

Dziewczyna, Którą Kochałeś uśmiecha się.

Liv zaczyna się rozbierać, składając ubrania i kładąc je schludnie na krześle w nogach łóżka. Zamyka oczy, a potem gasi światło, żeby nie musieć znów patrzeć na ten obraz.

 


Konkursy

Konkurs z  Wydawnictwem Book Edit
Czas trwania: 16-04-2024 - 21-04-2024
Postaw mi kawę na buycoffee.to