W skali od 1 do 10. Scott Ceylan. Wydawnictwo YA 2019.
Dwie dziewczyny piły od godziny piętnastej, po łyku na każdą powstającą na rzece falę.
Paliły tytoń Golden Virginia, wystający z bibułek niczym zasuszone larwy. Wydmuchując dym, próbowały formować z niego kółeczka.
Bezskutecznie.
Zachichotały.
Czuły zawroty głowy – albo od alkoholu, albo z powodu upału. Zrobiło się późno, niebo lekko poróżowiało, przybierając odcień gładkiego wnętrza muszli. W trawie błyszczały puszki po cydrze, a ciężkie po kilku tygodniach deszczu korony drzew wyglądały niczym ogromne peruki o barwie kości słoniowej. Na gołych ramionach dziewczyn widniały wzory namalowane henną – pamiątka po festiwalach, które już przeminęły z wiatrem.
Blondynka pociągnęła łyk z puszki.
Druga dziewczyna uplotła łańcuch z kwiatów o długości jej nóg. Wybrała pojedyncze kwiaty i wrzuciła je do rzeki, gdzie unosiły się na wodzie jak małe lilie wodne. Wrona łypnęła na kawałek spalonego bekonu z porzuconego grilla. Zaskrzeczała, jej czarne oczy zalśniły. Pierwsza z dziewczyn wskazała na porywistą rzekę przed nimi, czarną, spienioną. Roześmiały się. Druga skinęła głową potakująco. Ich palce splotły się w pijanym uścisku i obie zatoczyły się, próbując wstać. Nie założyły butów. Tama na rzece przed nimi huczała.
– Ale z nas debilki – stwierdziła blondynka.
– Megadebilki.
Potknęły się na śliskich poduszkach mchu, ich łydki poróżowiały z zimna. Gałęzie martwego drzewa rozpościerały się jak szkielet, wyblakłe fioletowe pasemka na głowie blondynki rozbłysły promieniami zachodzącego słońca.
– Skacz, Iris – powiedziała. – Ja po tobie.