Królestwo popiołów. Sarah J. Maas. Uroboros 2019. Fragment

Królestwo popiołów cz.2 - Sarah J. Maas

Bogowie i Bramy

 

Czarne wieże Morath wyrastały nad dymiącymi kuźniami i obozowiskami wojsk niczym miecze wzniesione ku niebu. Mierzyły ku płynącym nisko chmurom, niektóre połamane i poszczerbione, inne nadal dumne i wyprostowane. Na twierdzy po wsze czasy odcisnęło się piętno ostatniego aktu wściekłości Kaltain Rompier.

            Dorian rozłożył szeroko skrzydła w kolorze sadzy i pochwycił wiatr, który cuchnął żelazem i śmiercią. Podczas długich dni wędrówki nauczył się korzystać z prądów powietrznych i choć większość drogi pokonał jako śmigły jastrząb, tego ranka przeistoczył się w zwykłą wronę. Roje czarnych ptaków okrążały Morath, a ich krakanie niosło się po całej dolinie podobnie jak brzęk młotów walących w kowadła. Mimo że na północy rozpętało się piekło, wokół twierdzy nadal obozowały tysiące żołnierzy i wiedźm.

            Dorian, podobnie jak inne wrony, mijał wywerny szerokim łukiem. Leciał tuż nad ziemią, podczas gdy kolejne sabaty ruszały na zwiad lub ćwiczenia. Tyle Żelaznozębnych…

            A wszystkie czekały w gotowości.

                Okrążył najwyższe z wież Morath. Przyglądał się twierdzy, wojskom obozującym w dolinie, wywernom w wysokich gniazdowiskach. Miał wrażenie, że waga tego, co ukrył

wśród skał kilkanaście kilometrów dalej na północ, rosła z każdym uderzeniem skrzydeł. Przybycie do Morath z Kluczami byłoby szaleństwem, a więc zagrzebał je w okruchach łupków. Nie ośmielił się nawet oznaczyć miejsca, w którym je schował. Mógł się jedynie modlić o to, by nie przyciągnęło ono uwagi Erawana.

            Z małych drzwi z boku wieży wyłoniły się dwie praczki i ruszyły schodami na górę, niosąc naręcze prania. Szły z pochylonymi głowami, jakby chciały zignorować armię, która przepływała dołem, bądź wywerny, których wrzaski odbijały się od czarnej skały.

            „O, drzwi. Tam są drzwi!”.

            Dorian podleciał ku nim. Ze wszystkich sił usiłował uspokoić bicie serca i zdusić swój zapach, by nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Żadna z przelatujących w górze Żelaznozębnych nie poświęciła jednak ani chwili wronie, która nie śmierdziała jak wrona. A owe dwie praczki, pnące się po schodach, nie wrzasnęły głośno, gdy wylądował na kamiennej balustradzie i zręcznie złożył skrzydła.

            Jeden skok i był już na stopniach.

            Jego mięśnie i kości zapłonęły, gdy przeszedł kolejną przemianę. Świat nagle się zmniejszył i stał się o wiele bardziej zabójczy.I jeszcze mniej świadomy jego obecności.

            Wąsy Doriana zadrżały, po czym zastrzygł wielkimi uszami.

            Ryk wywern przeszył jego drobne, włochate ciało. Zacisnął zęby, wielkie, prawie za duże jak na tak mały pyszczek. Smród niemalże odbierał mu przytomność, a wyczuć mógł teraz praktycznie wszystko. Świeżą woń prania. Ostrą woń rosołu z dziczyzny, która wniknęła w ubranie praczek. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło mu do głowy, że mysz może dysponować tak niezwykłymi zmysłami. Nawet szybując

jako jastrząb, nie mógł się pochwalić taką czujnością i świadomością otaczającej go rzeczywistości.

Świat był śmiertelnie niebezpiecznym miejscem. Nic dziwnego, że myszy potrzebowały tak ostrych zmysłów, by przetrwać.

            Dorian pozwolił sobie na jeszcze jeden oddech, a potem prześlizgnął się pod drzwiami. I już był w środku Morath.

 

* * *

            Dysponował teraz o wiele ostrzejszymi zmysłami, ale nie na wiele się to przydało. Nie zdawał sobie bowiem sprawy z tego, jak przerażającym miejscem są schody dla kogoś, kto nie porusza się na ludzkich nogach.

            Trzymał się cieni i wciskał się w zakurzone kąty, gdy tylko dostrzegł kolejną parę idących stóp. Niekiedy widział zwykłe buty, ale zdarzały się też opancerzone bądź dziurawe, pocerowane, znoszone. Każdy mijający go człowiek był blady i robił przygnębiające wrażenie.

            Dzięki bogom nie widział żadnych wiedźm. Nie było też książąt Valgów ani zwykłych żołdaków i na pewno ani śladu Erawana.

            Wieża, do której się wślizgnął, była przeznaczona dla służby. Dorian dowiedział się o niej z opowieści Manon, która precyzyjnie przedstawiła topografię Morath Aelin. Wsłuchany w jej słowa młody król zbudował sobie w myślach mapę twierdzy, którą potwierdził niedawno w trakcie kilkugodzinnego zwiadu powietrznego.

                Miał zamiar rozpocząć od wieży Erawana, a gdyby okazało się, że król Valgów znajduje się na miejscu… Cóż, na pewno się zawczasu zorientuje i ustali, czy pomimo ostrzeżeń Kaltain będzie mógł odpłacić się Erawanowi za całe wyrządzone przezeń zło.

            Zdyszany Dorian dotarł na dół krętych schodów. Owinął się długim ogonem i zajrzał do ciemnego korytarza, który zaczynał się w tym miejscu. Wiedział, iż będzie musiał przemierzyć cały poziom twierdzy, potem wspiąć się po kolejnych schodach, skręcić w następny korytarz i jeśli dopisze mu szczęście, dotrze do wieży Erawana.

            Manon nigdy tam nie wpuszczono. Nie miała pojęcia, co się tam znajduje. Wiedziała tylko tyle, że wejście do wieży było przez cały czas strzeżone przez Valgów.

            Dobre miejsce na rozpoczęcie polowania.

            Nastroszył uszy. Nikt się nie zbliżał. Na szczęście nie było też żadnych kotów.

            Skręcił w korytarz i ruszył biegiem wzdłuż miejsca, gdzie ściana spotykała się z podłogą. Jego szarawe futerko zlewało się z kamieniem. Na końcu korytarza stał wartownik, zapatrzony w nicość.  Dorianowi wydał się wielki jak góra. Niemal dotarł do niego oraz do skrzyżowania, którego ten strzegł, gdy wyczuł jakieś osobliwe poruszenie, po którym zapadła cisza.

            Strażnik również się wyprostował i zerknął przez wąskie okno za sobą.

            Dorian zatrzymał się i wtulił w cienie.

            Nic. Żadnych krzyków i wrzasków, ale…

            Wartownik wrócił na stanowisko i rozejrzał się uważnie po korytarzu. Dorian trwał nieruchomo i czekał w napięciu. Czyżby odkryli jego obecność? Czyżby właśnie ktoś wszczął alarm?

            Na pewno przeniknięcie do wnętrza nie było takie łatwe, jak się wydawało. Erawan bez wątpienia zastawił pułapki, które ostrzegały go przed pojawieniem się wroga.

            Zza rogu dobiegł go odgłos lekkich kroków spieszącego się człowieka. Strażnik odwrócił się ku nim.

            – Co się dzieje? – spytał ostro.

            Zbliżający się sługa nawet nie zwolnił.

            – A któż to może wiedzieć? Po towarzystwie, w którym przyszło nam się obracać, można się spodziewać wszystkiego. Ja w każdym razie wolę stąd spływać – rzucił i minął wartownika.

            A więc przed czymś uciekał…

            Dorian poruszył wąsami, węsząc. Nie wyczuł niczego.

            Czekanie w korytarzu nie mogło się skończyć niczym dobrym, ale skok w ciemność w sytuacji, gdy nie wiedział, co się dzieje, również nie był mądrym rozwiązaniem.

            Istniało jednakże miejsce, w którym mógł się czegoś dowiedzieć.

            Miejsce, gdzie ludzie zawsze plotkowali, nawet w Morath.

            Dorian zawrócił więc i zbiegł po kolejnych schodach, choć jego drobne nóżki ledwie mogły podołać trudom tak wyczerpującej wędrówki. Kierował się ku kuchniom, skąd biły ciepło i blask wielkiego ognia.

            Lady Elide pracowała tam kiedyś i opowiadała, że do służby zwerbowano zwykłych ludzi, a nie Valgów. Zwykłych ludzi, którzy bez wątpienia będą rozmawiać o tym, co się dzieje w twierdzy. Tak samo było w Rifthold. Kilku służących i kucharzy stało i wpatrywało się w schody, które rozpoczynały się po drugiej stronie ogromnej, przypominającej pieczarę kuchni. Towarzyszył im smukły, zielonooki pręgowany kot.

            Dorian skulił się, ale zwierzę nie zainteresowało się nim.

            Uwaga kota również była skupiona na schodach, podobnie jak ludzi.

            Rozległy się pospieszne, ciche kroki. Po schodach zbiegły dwie kobiety z pustymi tacami na jedzenie. Obie były blade i roztrzęsione.

            Mężczyzna, który wyglądał na szefa kuchni, podszedł bliżej i zapytał:

            – Widziałyście coś?

            Jedna z nich pokręciła głową.

            – Dzięki bogom, nie zastałyśmy ich w sali narad.

            Jej towarzyszka trzęsącymi się rękami odstawiła tacę.

            – Ale wkrótce tam przyjdą – rzekła.

            – Macie szczęście, że uciekłyście, zanim przyszli – odezwał się ktoś. – Jeszcze stałybyście się częścią obiadu.

            Szczęście, doprawdy. Dorian czuwał jeszcze przez moment, ale po tym, jak dwie kobiety dotarły bezpiecznie do kuchni, praca wróciła do normy. Sala narad… Manon opisywała miejsce, w którym Erawan zwykł odbywać spotkania.

            A skoro się tam teraz kierował…

            Dorian wyobraził sobie mapę twierdzy, wyrysowaną wedle wskazówek Manon. Tylko głupiec z własnej woli udałby się tam, gdzie przebywał Erawan. Tylko głupiec podjąłby takie ryzyko. Może w gruncie rzeczy zależało mu na śmierci.

            Może był głupcem. Bez względu na powody Dorian chciał go zobaczyć. Musiał go zobaczyć. Musiał ujrzeć zwyrodnialca, który zniszczył aż tak wiele. Który chciał pożreć ich świat.

                Musiał spojrzeć na kreaturę, która kazała go zniewolić i zamordować Sorschę. Liczył na to, że dopisze mu szczęście i zdoła zabić Erawana.

            Mógłby pozostać w tej formie i zaatakować mocą, ale poczułby o wiele większą satysfakcję, gdyby powrócił do ludzkiego ciała, wyrwał Damaris z pochwy i wykonał śmiertelne pchnięcie. Gdyby Erawan ujrzał blade pasmo wokół jego gardła i zrozumiał, kto zadaje mu śmierć. By pojął, kogo nie

zdołał złamać.

            Wówczas Dorian odnalazłby Klucz. Przywołana z pamięci mapa dobrze mu służyła, ale o wiele

lepszym przewodnikiem okazała się cisza. Korytarze wyludniały się. Powietrze stało się ciężkie, zimne,

jakby przepojone zepsuciem Erawana.

            Przed otwartymi drzwiami nie było żadnych strażników.

            Nikt więc nie patrzył na postać w kapturze, która weszła do środka, powiewając połami czarnej peleryny.

            Dorian przyspieszył i wślizgnął się w ślad za przybyszem.

            Drzwi zamknęły się tuż za nim. Magia młodego króla narosła, nabrzmiała, ale ten zmusił ją, by się uspokoiła, by zwinęła się niczym żmija gotowa do uderzenia. Był gotów pchnąć nią w Erawana, a potem przeistoczyć się i porwać za Damaris.

            Nowo przybyły znieruchomiał, płaszcz zafalował. Dorian smyrgnął w kierunku szczeliny między drzwiami i podłogą.

            Komnata nie wyróżniała się niczym szczególnym, nie licząc stojącego na środku stołu z czarnego szkła. I siedzącego przy nim złotowłosego, złotookiego mężczyzny.

            Manon nie kłamała. Erawan w istocie zrezygnował z ciała Perringtona i wybrał sobie inne, ładniejsze. Gdy podniósł się na powitanie nieznajomego, Dorian ujrzał, że dalej lubował się w wykwintnych strojach – miał na sobie idealnie skrojoną szarą kurtkę i pasujące do niej spodnie. Nie miał przy sobie żadnej broni. Nie miał przy sobie Klucza Wyrda.

            Jednakże Dorian czuł bijącą od niego moc. Czuł jego zepsucie.

            Dobrze pamiętał identyczną moc w sobie, powoli trawiącą jego duszę. W jego żyłach zatrzeszczał lód. Szybko.

            Musiał działać szybko. Musiał uderzyć teraz!

            – Cóż za nieoczekiwany zaszczyt. – Głos Erawana był jednocześnie młody i stary. Gestem wskazał gościowi tacę z owocami i mięsnymi przekąskami. – Poczęstujesz się?

            Magia Doriana zadrżała, gdy spod czarnej peleryny wyłoniły się dwie smukłe dłonie, blade niczym księżyc, i odsunęły kaptur.

            Kobieta nie była piękna, nie w klasyczny sposób, ale jej atramentowoczarne włosy, ciemne oczy i czerwone usta robiły wstrząsające, wręcz hipnotyczne wrażenie.

            Jej usta rozchyliły się nieco, odsłaniając zęby białe jak kość.

            Po grzbiecie Doriana spłynął zimny dreszcz, gdy spomiędzy jej włosów wyłoniły się delikatne, lekko spiczaste uszy.

            Fae. Kobieta była Fae.

            Zdjęła płaszcz, odsłaniając powłóczystą, ciemnofioletową szatę, po czym usiadła naprzeciwko Erawana. W jej pełnych gracji ruchach nie było cienia wahania czy lęku.

            – A więc wiesz, dlaczego przybyłam – rzekła.

            Erawan uśmiechnął się i napełnił winem puchar dla niej, a potem dla siebie.

            Wszelkie myśli o skrytobójczym ataku umknęły z głowy Doriana, gdy król Valgów zapytał:

            – A czy istnieje jakikolwiek inny powód, dla którego chciałabyś odwiedzić Morath, Maeve?

 

tłumaczył Marcin Mortka


Postaw mi kawę na buycoffee.to