Miłość, która przełamała świat. Emily Henry. YA! 2017

Miłość, która przełamała świat - Emily Henry

Przychodzi do mnie znowu nocą przed ostatnim dniem w liceum. Wyczuwam jej obecność w pokoju, zanim jeszcze otwieram oczy. Tak jak zawsze.

– Obudź się, Natalie – szepcze, choć wie, że nie śpię, bo obudziłaby mnie nawet latająca po korytarzu mucha.

Wie też, że leżący przy łóżku zaśliniony i pochrapujący dywanik w postaci psa bernardyna – którego rodzice kupili, żebym lepiej sypiała – będzie się ślinił i pochrapywał

przez całą naszą rozmowę.

Otwieram w ciemnościach oczy, odsuwam kołdrę i siadam. Za oknem świerszcze grają jak szalone, a przez liście drzew pada na dywan niebieskozielona poświata księżyca. Jest, siedzi w fotelu na biegunach w kącie pokoju, dokładnie tak jak zawsze, od czasu mojego dzieciństwa. Jej postarzała twarz skryta jest w mroku, a gęste, czarne, choć przyprószone siwizną włosy spływają luźno na ramiona. Ma na sobie te same popielate ubrania co zawsze i choć upłynęły niemal trzy lata, nie wydaje się starsza, niż kiedy widziałam ją po raz ostatni, a nawet po raz pierwszy. Wygląda wręcz odrobinę młodziej. Ale to pewnie dlatego, że ja też się zmieniłam i zmarszczki czy plamy wątrobowe nie przerażają mnie tak jak kiedyś.

Zastanawiam się, czy nie zacząć krzyczeć albo przekręcić guzik nocnej lampki, wykorzystać wszystkie sposoby, którymi w ciągu osiemnastu lat życia nauczyłam się Ich odpędzać – tylko po to, by dać jej nauczkę, że zostawiła mnie na tak długo, że pozwoliła mi sądzić, iż wreszcie odeszła na dobre. Mimo rozgoryczenia nie chcę jednak, żeby zniknęła, więc się nie ruszam.

– Miło, że wpadłaś – szepczę. Słowa drapią mnie w gardło, które jeszcze się nie wybudziło. Oczy też nadal się oswajają, składają w całość szczegóły jej pomarszczonej twarzy, linie śmiechu wokół ust i urocze kurze łapki w kącikach ciemnych oczu. – Gdzie się podziewałaś?

– Cały czas byłam tutaj – odpowiada.

To jedna z jej typowych, niezrozumiałych odpowiedzi.

– Minęły prawie trzy lata.

– Nie dla mnie.

Znowu – po raz tysięczny – przyglądam się jej wystrzępionemu szalowi i znoszonej sukience wiszącej na kościstym ciele.

– Rzeczywiście – mówię. – Ty jesteś poza czasem, prawda?

Wzrusza lekko prawym ramieniem.

– Ty to powiedziałaś, nie ja. A czy w tym czasie odwiedzali cię jacyś Inni?

Pocieram oczy rękami, grając na czas. Wstyd mi przyznać, że nikt do mnie nie przychodził i że doskonale wiem dlaczego. Chcę się na nią wściekać, że mnie porzuciła, ale tak naprawdę to moja wina, że przez trzy lata jej nie widziałam. To ja sprawiłam, że zniknęła. Lecz to nieważne, przyznam się czy nie – ona i tak już wszystko wie. Jakby chcąc tego dowieść, mówi:

– Gus chyba puścił bąka.

Wychylam się z łóżka i patrzę na włochate, śpiące psisko. Język wystaje mu z pyska, jego wiecznie cieknący nos nieustannie się porusza, a jedna z tylnych łap zaczyna kopać przez sen. Wreszcie dociera do mnie ten paskudny zapach, o który musiało jej chodzić.

Zakrywam nos przedramieniem.

– Fuj, Gus. Ale z ciebie potwór. Kocham cię, ale jesteś obrzydliwy.

Czekam, aż smród rozwieje się trochę, po czym odpowiadam na pytanie:

– Nie było nikogo. Wszyscy zniknęli. Doktor Langdon uznała, że terapia EMDR się powiodła. Mówiła, że właśnie dlatego przestałaś przychodzić. Podobno uporałam się wreszcie ze wszystkimi traumatycznymi wspomnieniami. Szczęściara ze mnie. A przynajmniej byłam nią jeszcze

pięć sekund temu. EMDR: Eye Movement Desensitization and Reprocessing – terapia odwrażliwiania za pomocą ruchu gałek ocznych. To rodzaj psychoterapii stosowany w leczeniu zespołu stresu pourazowego, a w moim przypadku – aby uwolnić mnie od siedzącej przede mną kobiety i innych

postaci, które latami pojawiały się przy moim łóżku.

Zastanawia się sekundę.

– Wiesz, przed chwilą… to jest – dla mnie to było przed chwilą, a dla ciebie trzy lata temu… powiedziałam ci coś o doktor Langdon. Powtarzałaś to komuś?

Nadal wpatruję się w nią uparcie.

– Pamiętasz, co ci powiedziałam, Natalie? – naciska.

Kiwam głową.

– Mówiłaś, że zginie w pożarze.

– No i?

– Wciąż żyje – mówię. – Proponowała też, żebym zaczęła brać lorafen, ale oczywiście mama tego nie pochwalała. Podobno to zwyczajny stres związany z okresem dojrzewania.

Bóg – tak ją sobie nazwałam przed laty, choć ona upiera się, bym nazywała ją Babcią – śmieje się i spuszcza wzrok na pomarszczone dłonie złożone na kolanach.

– Dziecko, co ty w ogóle o tym wiesz…

– A ty byłaś kiedyś w moim wieku? – pytam.

Jej gęste brwi unoszą się nad ciemnymi, zasnutymi zaćmą oczami.

– Tak – odpowiada cicho.

– I stresowałaś się?

Babcia zaciska usta.

– Kiedy byłam w twoim wieku, nic nie wiedziałam. Ani o sobie, ani o wszechświecie, ani o złamanym sercu. Pamiętam, jak przerażała mnie myśl, że muszę dorosnąć, że stracę przyjaciół. Byłam pewna, że zwariuję. Życie było jak blender, który chciał mnie posiekać na kawałki. Ale kiedy byłam odrobinę starsza od ciebie, spotkały mnie rzeczy, przy których blender przypominał relaksującą kąpiel.

Spuszczam wzrok na rozdarcie w kapie. Mama zrobiła ją z wykroju, kiedy biologiczna matka była ze mną w ciąży.

Kapa była przeznaczona dla dziecka z adopcji, która się nie powiodła. Zamiast tego trafiła do mnie, gdy ja trafiłam do tych rodziców.

– Tęskniłam za tobą – mówię do Babci.

– Ja za tobą też.

– Przecież mówiłaś, że dla ciebie minęła tylko chwila.

– Bo to prawda.

Przez moment siedzimy w milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem. Wreszcie Babcia pyta:

– Jak bliźniaki?

– Dobrze – odpowiadam. – Coco w przyszłym roku przenosi się do liceum o profilu artystycznym. A Jack wciąż gra w futbol. Mama jest z nas taka dumna, że chyba pęknie, więc wszystko w porządku. Pod koniec wakacji rodzice zabierają nas do San Francisco, a potem do Seattle. – Ta wycieczka była tradycją, którą podtrzymywali od początku małżeństwa. Mama nigdy właściwie nigdzie nie wyjeżdżała i jedynym powodem, dla którego nie mogła się zdecydować na ślub z tatą, była świadomość, że on za bardzo kocha Kentucky, by kiedykolwiek je opuścić. Byli wtedy biedni, ale tata obiecał jej, że obejrzą cały świat, a na pewno kontynentalne Stany. I tak narodziła się Doroczna Wyprawa Klanu Cleary.

Babcia na kilka chwil zamyka oczy, a kiedy je otwiera, marszczą się ładnie w kącikach pod wpływem jej uśmiechu.

– Myślałam, że w tym roku było Boulder, a potem Denver i Mesa Verde – mówi. – Jack dostał zatrucia pokarmowego, więc Coco nie chciała się potem stołować nigdzie poza sieciówkami.

– To było w zeszłym roku – mówię. – W tym roku zaliczamy autostradę 101. To pewnie dobry moment, żeby wykupić udziały aviomarinu, jeśli interesuje cię taki cynk.

– A ty? Co u ciebie?

– Wszystko super. W sierpniu wyjeżdżam do Rhode Island, będę studiować na Brownie… ale pewnie i tak to wiedziałaś.

Babcia kiwa głową i znowu zapada między nami spokój i milczenie. Brakowało mi tego uczucia, tego siedzenia z nią nocą, kiedy reszta świata śpi. Ostatnie trzy lata wydawały się chaotyczne, bez tych momentów ciszy.

– Czy to prawda, że kiedy człowiek dorasta, Bóg go opuszcza? – pytam. – Czy to dlatego cię nie widywałam?

– Nigdy nie mówiłam, że jestem Bogiem.

To prawda: od czasu, kiedy pojawiła się po raz pierwszy, gdy miałam sześć lat, unikała kwestii tego, czym dokładnie jest, choć wypytywałam ją o to uparcie, drążyłam temat i stawiałam różne hipotezy. Przed Babcią wszystkie moje halucynacje były przerażające: czarne sfery unoszące się tuż nad twarzą, posiwiali mężczyźni w zielonych marynarkach z oczami jak bezdenne dziury, stojące przy moim łóżku kobiety umalowane jak klauny. Kiedy przychodzili, krzyczałam i sięgałam do lampy, ale zanim rodzice zdążali dobiec do sypialni, tamci już znikali, wsiąkali w ściany i nie zostawał po nich żaden ślad.

– To tylko koszmar – zapewniała mnie mama, rozczesując szczupłymi palcami moje splątane włosy.

Tata wyjmował pościel z szafki w holu, robił mi posłanie obok ich łóżka i resztę nocy przesypiałam w pokoju rodziców.

Ale kiedy tamtej pierwszej nocy pojawiła się przy mnie Babcia, poczułam coś zupełnie innego. Nie dysponowałam na tyle bogatym słownictwem, aby mówić o sprawach duchowości i metafizyki – należę do tych rodzin, które chodzą do kościoła tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc, zresztą te nabożeństwa nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Ale też nigdy nie czułam niechęci do samej idei Boga – tylko do pomysłu, że możemy Go poznać w najdrobniejszych szczegółach. Wydaje mi się, że cały czas dostrzegam wokół siebie Jego mignięcia: czasem wyczuwam dookoła pulsowanie jakiegoś ogromnego i nieuchwytnego ciepła, które wzbudza we mnie dreszcz i sprowadza do oczu łzy. Tajemnicze, nieograniczone Coś wypełnia cały świat i nie pozwala sprowadzić się do jednego imienia albo jednego zestawu zasad, wplatając się w miliony historii, prawdziwych i wymyślonych, łączących wszystkie żywe istoty.

Nadałam Babci przezwisko Bóg nie dlatego, że naprawdę uważałam ją za tego Kogoś, ale ponieważ widziałam To w niej i wiedziałam, że ona do Tego należy. Po prostu nie dysponowałam innym słowem, którym mogłabym objąć istotę wyłaniającą się ze ścian, by obronić mnie przed mrokiem.

Tamte wizje rodem ze Lśnienia nie wystarczyły, by rodzice zabrali mnie do terapeuty, ale niebiańska istota w postaci starej Indianki, która zjawiała się, by opowiadać mi historie o stworzeniu – owszem. Kiedy któregoś dnia wspomniałam o Babci przy śniadaniu, mama natychmiast wyszła z kuchni, żeby zawołać tatę. Było jasne, że zrobiłam coś złego – nie wiedziałam tylko co, dopóki tydzień później mama nie wróciła ze spotkania zapoznawczego z dziecięcym psychologiem i nie odbyła ze mną pierwszej poważnej rozmowy.

– Kochanie, to naturalne, że ciekawi cię kultura, z której pochodzisz – powiedziała drżącym głosem. Brzmiało to jak tekst z jednej z książeczek, które mi czytała, kiedy byłam malutka, z serii „Byłaś wyjątkowym darem”. Miały zastąpić bardziej miażdżące: „Jesteś adoptowana”, które usłyszały w starszym wieku niektóre znane mi dzieci. – Nie ma nic złego w tym, że chcesz poznać swoją tożsamość.

– Miałam otwarte oczy – powiedziałam jej wtedy. – To nie był sen. Babcia jest prawdziwa.

Nie potrafiłam przekonać mamy, taty ani doktor Langdon, ale i tak nie miałam wątpliwości: Babcia była prawdziwa. I może nigdy nie przyznała się do tego, że jest Bogiem, ale wiedziałam, że była albo przynajmniej stanowiła część czegoś nieziemskiego.

– W porządku – mówię. – Wielki Duchu, Stary Człowieku z Nieba, Stwórco Ziemi, Holitopa Ishki czy czym tam sobie jesteś albo jak tam się nazywasz… Po prostu odpowiedz mi na pytanie. Czy teraz, kiedy jestem dorosła… a w każdym razie jestem, jaka jestem… zamierzasz

mnie opuścić?

Babcia zaciska usta. Podnosi się, a moje serce zaczyna walić jak młotem – nigdy dotąd nie wstawała, ani razu w ciągu żadnej z dziesiątek nocy, kiedy mnie odwiedzała. Przechodzi przez pokój, przysiada na krawędzi łóżka i ujmuje moją dłoń. Jej skóra jest niewiarygodnie gładka, jak aksamit, sproszkowany osad albo stary jedwab.

– To – mówi – może być ostatni raz, kiedy mnie zobaczysz, Natalie. Ale zawsze będę przy tobie.

Mrugam, żeby odpędzić łzy, i kręcę głową. Moja najstarsza przyjaciółka na świecie, która zdaniem wszystkich ekspertów w ogóle nie istnieje, która należy wyłącznie do mnie.

Nie powinnam się dziwić. Za trzy miesiące wyjeżdżam na studia. Już wkrótce ten bujany fotel, sypialnia, falujące błękitne wzgórza Kentucky staną się przeszłością. Czy naprawdę sądziłam, że Babcia pojedzie razem ze mną? Mimo to słyszę swoje pytanie:

– Dlaczego?

Odgarnia mi włosy z czoła takim samym gestem jak mama.

– Połóż się, dziecko. Opowiem ci jedną ostatnią historię i chcę, żebyś uważnie słuchała. To ważne.

– Zawsze mówisz, że to ważne.

– Bo to zawsze prawda. – Wraca do fotela, przystając po drodze, by podrapać za uchem Gusa, który mruczy przez sen. Siada i odchrząkuje.

– Oto historia o początku świata i kobiecie, która spadła z nieba.

– Tę już słyszałam – przypominam jej. – Właściwie to była chyba pierwsza historia, jaką mi opowiedziałaś.

Babcia kiwa głową.

– Była pierwsza, więc będzie i ostatnia, bo teraz nauczyłaś się słuchać.

Naucz się słuchać, słuchaj kośćmi, niech opowieść cię wypełni. Zawsze powtarza takie rzeczy. Właściwie to nie mam pojęcia, o czym ona mówi, trochę dlatego, że widuję ją tylko w środku nocy, kiedy mam watę zamiast mózgu, a trochę ponieważ jej głos jest niczym pozytywka grająca Clair de Lune, tak kojący, że słowa gubią się w kocu dźwięków. Kładę się i zamykam oczy, pozwalam, by ten

głos mnie otulał.

– Zanim powstał nasz świat, istniał inny, starszy – zaczyna Babcia. – Świat, który nigdy nie widział śmierci. W świecie tym mieszkała młoda kobieta, bardzo silna i bardzo dziwna. Jej ojciec był pierwszym człowiekiem, który umarł w tej krainie, lecz ona nawet po tej śmierci często rozmawiała z jego duchem. Śmierć pozwoliła ojcu poznać wiele tajemnic, których kobieta nie mogła jeszcze pojąć, i dlatego kazał jej wyjść za obcego człowieka z odległej krainy, którego dla niej wybrał. Tak więc wbrew woli matki kobieta zaufała duchowi ojca, udała się do odległej krainy i przedstawiła się nieznajomemu. Człowiek ów był potężnym czarownikiem i przyjął oświadczyny dość sceptycznie, ponieważ kobieta była jeszcze bardzo młoda, a on potrzebował silnej, zdecydowanej towarzyszki.

Postanowił, że podda ją trzem próbom, a jeśli ona je przejdzie, wtedy się z nią ożeni.

Najpierw zabrał ją do swojej chaty i dał kukurydzę.

„Zmiel to ziarno”, nakazał.

Ona zaś wzięła je i obgotowała, a choć było go wiele korców, błyskawicznie zmieliła wszystko na kamieniu, tak że czarownik się zdumiał.

Jako drugą próbę nakazał jej zdjąć ubranie i ugotować kukurydzę nad ogniem. Kukurydziana papka bulgotała i pryskała, lecz kobieta się nie odsunęła. Stała niewzruszona, póki kleik się nie ugotował, choć kukurydza parzyła jej skórę.

Na ostatnią próbę czarownik otworzył drzwi swego szałasu i wezwał zwierzęta, które mu służyły, a kiedy do niego przybiegły, zaprosił, by zjadły kukurydzianką papkę z nagiego ciała kobiety. I choć ich ostre zęby raniły ją i cięły, a jęzory budziły obrzydzenie, zachowała spokój i nie poruszyła się. Tak więc czarownik postanowił się z nią ożenić.

Przez cztery noce nowożeńcy spali, stykając się podeszwami stóp, a po tym czasie mąż odesłał żonę do jej wioski z darem w postaci ogromnej ilości mięsa. Kazał jej podzielić je po równo między wszystkich członków plemienia. Powiedział też, że powinni odkryć dachy swoich domów, by tej nocy mógł pobłogosławić ich deszczem białej kukurydzy. Tak też uczyniła i tak się stało.

Kiedy wróciła, chata czarownika stała się także jej domem. Kobieta zaczęła spędzać dni pod jednym szczególnym drzewem, które rosło pod domem. Kwitło kwiatami ze światła tak jasnego, że opromieniało całe włości czarownika.

Kobieta pokochała to drzewo – dzięki niemu czuła się tam mniej obca, mniej nie na miejscu – toteż siadała pod nim i rozmawiała ze wszystkimi duchami i ze zmarłym ojcem. Kochała drzewo tak bardzo, że jednej nocy, kiedy wszyscy spali, wyszła na dwór, zległa z nim i stała się brzemienną. Mniej więcej w tym samym czasie jej mąż zachorował i żaden uzdrowiciel nie mógł go uleczyć. Wszyscy jednak mówili, że chorobę sprowadziła na niego żona. Czarownik wiedział, że mieli rację; nigdy dotąd nie spotkał nikogo tak potężnego jak ona. Spytał ich, co powinien uczynić.

W tamtym świecie nie istniały rozwody. Jedyną osobą, która dotąd zmarła, był ojciec tej kobiety, więc nikt nie poznał też śmierci. Uzdrowiciele byli jednak mądrzy i znaleźli sposób.

„Wykop świetlne drzewo – powiedzieli – przywołaj ją do niego i podstępem spraw, żeby wpadła w dziurę po korzeniach. Potem na powrót wkop drzewo w ziemię, a twoja moc powróci”.

Czarownik wykopał drzewo światła, lecz kiedy zajrzał do dziury w ziemi, zobaczył zupełnie inny świat.

Zawołał żonę, a kiedy przyszła, rzekł do niej:

„Nachyl się i popatrz – pod nami jest inny świat”.

Kobieta uklękła przy drzewie i zajrzała w pustkę, gdzie dawniej były korzenie drzewa. Najpierw ujrzała tylko ciemność, lecz potem, daleko w dole, zobaczyła błękit, połyskliwy jasny błękit, przepiękny. Pełen nadziei, radości, marzeń i tego samego światła, które wypełniało jej drzewo. Źródło jasności, która niosła jej pociechę, kiedy czuła się samotna.

Obejrzała się na męża i powiedziała z uśmiechem:

„Kto by pomyślał, że drzewo światła rosło wprost nad takim pięknym miejscem?”.

Czarownik pokiwał głową i odezwał się ostrożnie:

„Ciekawe, jak tam jest na dole?”.

Kobieta przytaknęła, odpowiadając:

„Ja też jestem ciekawa”.

„Może ktoś mógłby tam zejść i sprawdzić”, zastanawiał się mąż.

Kobieta zdumiała się ogromnie.

„Jak ktokolwiek tego dokonać?”, spytała.

„Wystarczyłoby skoczyć”, odpowiedział czarownik.

„Skoczyć?”, powtórzyła, znowu nachylając się nad dziurą. Próbowała się domyślić, jak głęboko znajdował się ten nowy świat, ale nie umiała tego ocenić. Była jednak pewna, że nigdy nie widziała nic położonego tak daleko.

„Ktoś tak odważny jak ty z łatwością by tego dokonał – zachęcał ją mąż. – Stań się łagodną bryzą, płatkiem lub kwiatem z drzewa światła albo czymkolwiek innym, skocz lekko i spłyń na dół lub zanurkuj jak jastrząb w ten piękny świat pod nami”.

Kobieta przez kilka chwil wpatrywała się w połyskliwy, nieskończony błękit składający się z rzeczy, jakich nigdy nie widziała, i snów, jakich nigdy nie śniła.

„Mogłabym skoczyć – powiedziała. – Mogłabym spłynąć. Mogłabym wpaść w ten lśniący błękit”.

„Tak, mogłabyś”, potwierdził jej mąż.

Klęczała przez kolejne minuty, spoglądając w dół i namyślając się. Wreszcie wstała i rozciągnęła mięśnie, ugięła kolana, uniosła ramiona nad głowę i zanurkowała przez dziurę w swym świecie w piękny błękit.

Przez kilka chwil czarownik (bo teraz już nie był jej mężem) patrzył, jak ciało kobiety mknie poprzez mrok. Uzdrowiciele, których się radził, przyszli do dziury, nad którą stał.

„Skoczyła”, powiedział im, a potem podnieśli drzewo na miejsce i zakryli dziurę, która wiodła do nowego świata.

A ponieważ ona skoczyła, powstał nasz świat – kończy Babcia.

– Niektórzy by się z tym nie zgodzili – mówię, siadając.

Babcia przekrzywia głowę.

– Niektórzy by się z tym nie zgodzili – przyznaje. Mniej więcej jedna trzecia historii, które mi opowiadała, to opowieści o stworzeniu świata, a każda jest inna. Nie wiem, skąd właściwie pochodzą, choć zwykle jestem w stanie się tego domyślić, kiedy padają imiona w rodzaju: Wiewiórka, Kukurydza albo Abraham i Izaak.

– Wiesz, Natalie… – Babcia nabiera głęboko powietrza i spogląda na swoje dłonie. – Istnieje powód, dla którego opowiadałam ci te wszystkie historie.

Znowu siadam. W końcu pytałam ją o to z milion razy:

„Czemu pojawiasz się w środku nocy w moim pokoju i opowiadasz mi to wszystko?”.

– Mówiłaś, że te opowieści same w sobie były powodem – przypominam.

Babcia wzdycha i jej głos staje się słabszy, bardziej szorstki.

– Te historie mają znaczenie. Liczą się niezależnie od nas. Jesteśmy ich częścią, Natalie. Jesteśmy o wiele mniejsi od nich. Ale istnieje też inny powód. Widzę łzy wiszące na jej ciemnych rzęsach i nagle wydaje mi się o wiele młodsza.

– Co się stało? – pytam. – Babciu, co się dzieje?

– Nie chcę cię straszyć – mówi. – Ale musisz się przygotować na to, co nadchodzi.

Czuję na ramionach gęsią skórkę. Babcia kryje twarz w dłoniach. Wstaję z łóżka, żeby przed nią przykucnąć.

Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Zawsze była idealnie opanowana. Chwyta mnie mocno za ręce i jej oczy odnajdują moje.

– Te historie – mówi. – Wszystko jest w tych historiach.

– Ale co?

– Wszystko. Prawda. Cały świat, Natalie – mówi obcesowo.

– Ta kobieta wskoczyła do dziury, nie wiedząc, co się stanie, i narodził się cały świat. Rozumiesz to, prawda?

Cały świat.

– Rozumiem – kłamię, by ją uspokoić.

Teraz naprawdę się boję i potrzebuję, by Babcia stała się taka jak zawsze, żebym mogła wrócić do roli dziecka, które trzeba uspokajać i uśmierzać jego lęk przed mrokiem.

– To dobrze. – Jej dłoń muska mnie po policzku. – Dobrze. Bo masz tylko trzy miesiące.

– O czym ty mówisz…

– Masz trzy miesiące, żeby go ocalić, Natalie.

– Ocalić? Ale kogo?

Jej oczy, nagle ogromne i zamglone, patrzą ponad moim ramieniem i Babcia otwiera usta.

– Ty – szepcze. – Już tu jesteś.

Oglądam się przez ramię, czując, jak włoski podnoszą mi się na karku, lecz nikogo tam nie ma.

– Nie bój się, Natalie. Alice ci pomoże – mówi Babcia. – Znajdź Alice Chan.

Kiedy na powrót się odwracam, fotel na biegunach jest pusty, kołysze się jeszcze tylko w przód i tył, jakby staruszka dopiero co się z niego podniosła.

Znowu jestem sama. Nie jestem już dziewczyną, która rozmawia z Bogiem

 


Postaw mi kawę na buycoffee.to