Może to tak, że już po prostu nie mogę czytać babskich książek. Zwyczajna kobieta Anny Płowiec lekko mnie znudziła, a z główną bohaterką nie było szansy się zidentyfikować. Może dlatego, że nie mam dużego biustu, a ona jakby się tylko z niego składała. Tak więc mogę przyjąć, że przez zazdrość jej nie polubiłam. Ale czy trzeba lubić bohaterkę, albo się z nią utożsamiać, żeby książka się podobała? Nie. Ale musi być w niej coś, co porwie.
Urwane wątki, a inne na siłę wprowadzone sprawiły, że przeczytanie jej było dla mnie ciężką pracą, a nie przyjemnością. Szkoda ciekawego wątku lesbijskiego romansu, który został strywializowany, szkoda ślizgania się po powierzchni na granicy banału. Szkoda, bo z trudem teraz sięgnę po jakąś babską literaturę.