Z książkami autorki mam nie lada problem. I ciągnie mnie do nich i w efekcie nic z tego nie wynika. Z nieodpartą chęcią po nie sięgam, ale raz, że w efekcie nieco mnie rozczarowują, a dwa, że jak ktoś zapyta mnie po czasie, o czym była dana powieść, nie będę w stanie sobie przypomnieć. Czy to świadczy o nijakości? Nie, to zdecydowanie za mocna, zapewne niesprawiedliwa opinia, ale ewidentnie widzę problem po kolejnej nowości autorki, która jest za mną.
Rodzina Szafrańskich wraz z ojcem i siostrą głównej bohaterki wybiera się na weekend do pełnego innowacyjnych rozwiązań domu. Wygrana w konkursie zdaje się być plastrem na nadwątlone w tej rodzinie relacje. Z czego one wynikają? To staje się sednem sprawy, a czytelnik dowiaduje się o powodach w stosownym czasie. Gdy po pierwszej nocy na odludziu ginie syn bohaterki, rozpoczyna się gra, w której kluczowy jest czas. Czy wszyscy odpowiedzą za swoje błędy? Czy dziecko uda się uratować? Czy są sprawiedliwe kary za zbrodnie bez wybaczenia?
Ewa Przydryga skonstruowała thriller o dusznym charakterze, w którym nawet mnie zabrakło powietrza. Problem tylko jest taki, że poza kilkoma scenami, gdzie najmłodszym dzieje się krzywda, w ogóle nie potrafiłam wczuć się w emocje bohaterów. Opisana rzeczywistość, towarzysząca wydarzeniom w domu, była niezwykle trudna do wyobrażenia sobie i choć element gry miał wzbudzić określone odczucia, mnie umęczył, bo za grosz nie mogłam wczuć się w stworzony klimat, zapachy, trudne dla wyobraźni innowacyjne miejsca, zagadki, poszczególne opisy.
Mam wrażenie, że miało być dobrze, nowocześnie, może coś na kształt J.P. Delaney, który również sięgał po motyw innowacji w zakresie architektury, ale niestety autorka temu nie podołała. Na uwagę zasługuje dość ciekawy pomysł na fabułę i przeszłość, która postaciom odbija się czkawką, ale dla mnie to nieco za mało. I chciałabym powiedzieć, że to ostatnie moje spotkanie z autorką, a jednak nadal będzie mnie do jej literatury coś przyciągać, więc chyba nie może być aż tak źle?