Podobno bardzo lubimy wyraźny podział na dobro i zło. Możemy mówić co innego, udawać, iż kręcą nas historie niejednoznaczne, ale prawda moim zdaniem wygląda inaczej. Stąd zresztą bierze się chociażby popularność starej trylogii Gwiezdnych Wojen i wszelkich tego typu klasycznych bajek o walce sił jasności z mrokiem. Nie twierdzę, że owe opowieści nie są potrzebne i nie mają pozytywnego wpływu na nasze samopoczucie, ale dobrze od czasu do czasu sięgnąć po dzieło jednego z mistrzów pióra, który potrafiłby wytrącić nas z równowagi.
Wielkim burzycielem dobrego samopoczucia był bez wątpienia John Steinbeck. I choć wydana po raz pierwszy w 1961 r. powieść „Zima naszej goryczy” niekoniecznie może uchodzić za szczytowe osiągnięcie noblisty, to z wprowadzaniem czytelnika w stan niepokoju amerykański autor problemów nie miał nigdy.
„Zima…” koncentruje się na postaci Ethana Hawleya. Mężczyzna ten wywodzi się z niegdyś bogatej i szanowanej rodziny. Niestety, wpierw rodzinny majątek roztrwonił ojciec Ethana, a później on sam rolę właściciela sklepu musiał zamienić na posadę zwykłego subiekta. Przez wiele lat Hawley starał się dusić w sobie żal za lepszymi czasami, bojąc się podjęcia ryzyka związanego z próbą odzyskania dawnej pozycji. Zwłaszcza, iż ponowne wdrapanie się na szczyt wymagałoby wejścia w zgniły układ, jaki zawiązał się w jego rodzinnym miasteczku między lokalnymi elitami. A gdyby tak jednak porzucić skrupuły? Kto w końcu będzie sądzić wygranych? Czyż historia nie jest pisana właśnie przez zwycięzców? W "Zimie naszej goryczy" rozważania autora w dużej mierze dotyczą zła jako kategorii obiektywnej. Czy złodziejem jest wyłącznie ten, kto da się przyłapać na kradzieży? A może dobro i zło to pojęcia wymyślone przez słabych do krępowania tych silnych? Czy kierując się wyłącznie tym, co uchodzi za właściwe, jesteśmy w stanie osiągnąć sukces? Podobne pytania były rzecz jasna stawiane po wielekroć w dziełach innych wielkich autorów, także Steinbeck o niczym nowym nie pisze.
„Zima naszej goryczy” jest też powieścią o śmierci człowieka uczciwego. W opisanym przez Steinbecka świecie kantują, lub kantować zamierzają, wszyscy. Obdarzenie kogokolwiek zaufaniem kończy się przeważnie zdradą. Ostatnią dobrą duszą zdaje się być właśnie Ethan, który jednak na niemal każdym kroku doznaje niepowodzeń. Traktowany przez lepiej usytuowanych mieszkańców miasteczka z litością, ciągle namawiany jest do dokonania w swoim życiu zmian i odbudowaniu pozycji, jaką niegdyś posiadał ród Hawleyów. Nawet jego rodzina czyni mu z tego powodu liczne zarzuty, domagając się by ten wreszcie zaczął więcej zarabiać. Oczywiście warto rozważyć, czy za dobre uczynki w ogóle powinno oczekiwać się nagrody, niestety akurat tym tropem Steinbeck nie podąża. Zresztą autor stara się unikać udzielania jednoznacznych odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania. Dylematy te czytelnik powinien rozstrzygnąć we własnym sumieniu, co zresztą idealnie współgra z dolą głównego bohatera: Hawley również ze wszystkimi swoimi wątpliwościami musi mierzyć się sam. Ba, dotyczy to także pozostałych występujących w powieści postaci – nawet tych znajdujących się na towarzyskim, finansowym i prestiżowym szczycie - wydających się być opuszczonymi i zdanymi wyłącznie na siebie. Co ciekawe opisana przez Steinbecka społeczność jest jakby żywcem wyjęta z diagnoz stawianych przez socjologów, a dotyczących współczesnych społeczeństw: poczucie wspólnoty ustąpiło miejsca egoizmowi, a dawne więzi rodzinne i sąsiedzkie uległy zerwaniu, pozostawiając ludzi w osamotnieniu.
Osoby, które mają już za sobą lekturę „Na wschód od Edenu” czy „Gron gniewu” i wciąż łakną więcej dzieł mistrza, z „Zimą naszej goryczy” powinny zapoznać się koniecznie. Jest to bowiem naprawdę niezła powieść moralnego niepokoju.
Michał Smyk