Angelika Szelągowska-Mironiuk przedstawia nam historię Andrzeja i Doroty, małżeństwa zamieszkującego jedno z typowych mieszkań w żelbetonowym bloku. Ich wspólne życie to z całą pewnością konieczność, na pewno nie sielanka. Andrzej ma pretensje do żony dosłownie o wszystko. Mieszkanie za małe, źle urządzone. Pieniędzy za mało. Dziecko niegrzeczne. Źle wychowane, na pewno, bo w końcu to syn Doroty. Krzysieniek, jak nazywała go matka, dotkliwie odczuwał frustrację ojca.
Jakimś cudem w tym dysfunkcyjnym, patologicznym środowisku urodził się i wychował Krzysztof, który jest bohaterem przesiąkniętym wszystkimi negatywnymi emocjami, które dotknęły go w domu. Ojciec, na każdym kroku wytykał mu błędy i nazywał nieudacznikiem. To położyło się cieniem na dorosłe życie Krzysieńka. Pasmo niepowodzeń w życiu przerywa Agata – miłość na zabój, jakby się mogło wydawać. Do czasu, a konkretnie do momentu poznania rodziców. Widać jakie piętno odcisnęło na chłopaku dorastanie w domu pełnym awantur i pretensji. Sam niedojrzały i nie gotowy do stworzenia relacji partnerskich z kobietą. Główny bohater poddaje się, zaczyna się staczać, jego losy są mu obojętne. Życie daje mu jednak kolejną szansę, kolejną kobietę. Czy tym razem wygra z „modelem mężczyzny” wyniesionym z domu?
Dobra książka, realistyczna, poprawna literatura faktu niemalże. Jednak przechodzi przez myśl, że nieco przerysowana. Rozumiem, że takie rodziny, takie dramaty i problemy się zdarzają, ale czy chcemy wszystkie rodziny z blokowisk wrzucić do jednego wora? Czy wszyscy tam mieszkający ludzie potrzebują leczenia pęknięć na swojej psychice? Wydaje mi się, że czasy PRL-u minęły i minęły też takie blokowiska. Oczywiście, że się zdarzają, jednak wierzę, że duża część osób z żelbetonowych bloków ma szczęśliwe rodziny i całkiem poukładane życie. Szelągowska-Mironiuk już na okładce twierdzi, że „życie to gówno”. Wielu czytelników powie, że się zgadza, ale są też tacy, którzy wyznają zasadę, że życie jednak jest piękne. Niemniej jednak książka jest mocna, jak to mówi młodzież z blokowisk. Warto ją przeżyć i przemyśleć, bo to wszystko, co w niej opisane, to prawdziwe ludzkie życie. Jest krótka, ale w punkt. Można się zdziwić, ile realizmu o życiu można zawrzeć w 144 stronach.
Daje do myślenia. Przede wszystkim o tym, jakie piętno w naszym dorosłym życiu odgrywa rodzina. Jak ważna jest w procesie socjalizacji i dorastania społecznego. Jest pesymistyczna, na pewno nie lekka, miła i przyjemna, ale nie byłaby tak wymownie realna gdyby taka była.
Jeśli komuś byłoby mało przejaskrawionych opisów świata blokowisk autorka proponuje bloga, którego na bieżąco rozbudowuje. Znajdziemy tam takie działy jak „słownik patologiczny” i „artykuły”. Jedne i drugie bogato okraszone dość bezpośrednimi i niekiedy mocno wulgarnymi obrazkami. Strona, którą nie wszyscy pokochają. Niektórzy będą zniesmaczeni, a niektórzy znajdą w niej potwierdzenie słów samej autorki „taki pomysł zrodził się w chorej głowie”. Może na wszelki wypadek dla zdrowia własnej głowy, przed przeczytaniem Żelbetonu warto najpierw zajrzeć właśnie na tego bloga, .