Niewłaściwie przyrządzony ziemniak po skonsumowaniu może wywołać śpiączkę, a nawet śmierć. Nie dalej jak sto lat temu – spożywanie kukurydzy zabiło ponad trzy miliony Amerykanów, a z pozoru niewinny kwiat lilii pozostawiony bez nadzoru w mieszkaniu z pewnością ukatrupi Twojego mruczącego pupila.
Tak, tak, matka natura nie przestaje zaskakiwać, czego dowodem jest błyskotliwie napisana przez Amy Stewart książka „Zbrodnie Roślin”. Autorka zafascynowana przestępczymi umiejętnościami botanicznego światka postanowiła skatalogować i skrupulatnie opisać wszystkich zielonych kryminalistów. Nie zabrakło wnikliwych studium przypadków, gdzie Stewart z detektywistyczną precyzją opisuje „zbrodnie” dokonane przez rośliny na ludzkości. Oczywiście są tą „zbrodnie” różnego kalibru – od zwykłego poparzenia skóry pokrzywą – aż do ustania pracy serca spowodowanego połknięciem liści oleandra. Opowieści pisarki z jednej strony trochę śmieszą, z drugiej zupełnie przerażają, zwłaszcza kiedy zdajemy sobie sprawę, że z wieloma z „zabójczych” roślin mamy do czynienia na co dzień. I tak ma być – „ Tylko nie mówcie, że Was nie ostrzegałam” – pisze autorka we wstępie do książki. To fakt, po przeczytaniu „Zbrodni” czytelnik nabiera respektu nie tylko do stojącego na parapecie, kłującego kaktusa, ale nawet do zwykłego tulipana – który – nomen omen – też okazuje się zabójczy. Zabawnie napisane historyjki rodem z morderczej palmiarni tak naprawdę mrożą krew w żyłach. Okazuje się bowiem, że bluszcz może przyprawić o delirium, szałwia doprowadza do halucynacji a konwalia po prostu bezlitośnie zabija.
Książka oprócz wciągającej treści posiada godną uwagi szatę graficzną. A to za sprawą Briony Morrow – Cribbs i Jonathona Rosena, którzy zilustrowali opisywane przez Stewart rośliny. Niezwykle precyzyjne akwaforty przypominają ilustracje z alchemicznego zielnika, albo z dziewiętnastowiecznych wydań „O powstawaniu gatunków” Karola Darwina. Z całą pewnością „Zbrodnie roślin” znajdą szerokie gremium odbiorców – od zapalonych ogrodników, chcących poznać niesamowite właściwości swoich podopiecznych, aż do fanatyków kryminałów i psychodelicznych thrillerów. Mnie osobiście pochłonęły bez reszty. Do dziś, zanim zgaszę światło w pokoju przed snem, z niepokojem spoglądam w stronę parapetu. Zielone licho nie śpi.
Danny Moore