Aleksandrę Rumin poznałam dzięki magazynowi Pocisk. Styl, w jakim odpowiadała na pytania w trakcie wywiadu, zaintrygował mnie na tyle, że przy pierwszej sposobności sięgnęłam po Karasia i zbrodnię. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, lektura była czystą przyjemnością. Bez wahania przystąpiłam więc do Zbrodni po polsku i tutaj także otrzymałam wszystko to, czego po Aleksandrze Rumin można się spodziewać.
Komisarz Jan Polak, z obowiązkowym dla konwencji gatunku bagażem życiowym, zostaje skonfrontowany z seryjnym zabójcą. Nie byle jakim, rzecz jasna. Sprawca, mianujący się tytułem „Prawdziwego Polaka” (sic!) na swe ofiary wybiera młode nauczycielki muzyki o imieniu Marzena, rozmiłowanych w piosenkach patriotycznych. Przy ciałach ofiar policjanci znajdują wiele narodowych artefaktów, jak choćby żaby, bociany czy maki.
Wszystkie elementy gry dochodzeniowej są tutaj jak najbardziej utrzymane – mamy patologa sądowego, objadającego się po sekcji ofiar, wybuchową naczelniczkę policji, eleganckiego prokuratora i żółtodzioba świeżo po szkole policyjnej. Cała reszta jest cudowną parodią powieści kryminalnej. Autorka nie boi się zaczepić piórem ani polityków, ani księży ani tym bardziej Małgorzaty Rozenek-Majdan.
Humor prezentowany przez Aleksandrę Rumin to balansowanie na bardzo cienkiej linie. Jeden krok dzieli ją od upadku w pospolity kicz. Mocno trzymam kciuki za autorkę, aby w kolejnych powieściach utrzymała balans ciała i oby jak najdłużej jej powieści mogły stać obok dokonań Joanny Chmielewskiej, Olgii Rudnickiej czy Marty Obuch.