Kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Wtedy przyjdzie zmierzyć się z wszelkimi konsekwencjami swojego postępowania.
Zakłamani to debiut Joanny Dulewicz. Czy faktycznie jest taki świetny? Czy jego klimat jest mroczny? Czy nazwałabym tę pozycję „niewiarygodnym kryminałem”? No, nie. Sięgając po tę książkę takiego właśnie mrocznego i niepokojącego kryminału się spodziewałam. Zawiodłam się. Zdecydowanie książka ta to raczej proza obyczajowa z wątkami kryminalnymi i zagadkami. Ale za mało tu było dla mnie mroku, za mało atmosfery kryminału. Popełnione morderstwa szybko rozwiewały się w natłoku innych zdarzeń. Teraźniejszość mieszała się z przeszłością, ale odnosiłam wrażenie, że wielowątkowość jest momentami za bardzo chaotyczna. Autorka skupiła się na portretach jednych bohaterów, a innych potraktowała bardzo ogólnikowo. Wyglądało to trochę tak, jakby w pewnych chwilach i zwrotach akcji trochę się gubiła. Pewne elementy zostały wyłuszczone po to, by za chwilę wpadły w otchłań zapomnienia. I w zasadzie nie do końca było widać ich związek z pozostałymi wydarzeniami.
Niektórzy bohaterowie łudząco przypominali mi wzorcem zachowania tych znanych z innych pozycji czy filmów. Tu szczególnie na uwadze mam księdza Pająka, który bawi się w śledczego. Z drugiej strony pojawia się duet pani inspektor i młodego policjanta – coś na wzór relacji Chyłki i Kordiana z książek Remigiusza Mroza.
Zabrakło mi miejscami konsekwencji. Skupienia się na faktycznych wątkach kryminalnych. Pociągnięcia pewnych tematów, które zostały urwane bez ostrzeżenia. Jestem rozczarowana zakończeniem, które w zasadzie niczego nie wyjaśniło. Zabrakło mi napięcia i efektu wow na końcu.
Pamiętać należy, że jest to debiut i to widać. Autorka moim zdaniem ma jeszcze nad czym popracować w kontekście trzymania pieczy nad konsekwencją i spójnością w przedstawianej historii. Jednak pomimo tego typu błędów i potknięć książkę czytało się dobrze. Fabuła jest dość ciekawa i wciąga.