Zanim natrafiłam na książkę Zaginione dziewczyny Johna Glatta przeczytałam artykuł w Inetrnecie o Arielu Castro, zwanym potworem z Cleveland. Dogłębnie mną wstrząsnął, bo jako wysoki wrażliwiec odczuwam często to, o czym czytam, a już na pewno zawsze zastanawiam się, jak czuły się opisywane osoby. Ciężko mi było przebrnąć przez tę pozycję, bo obrazy w mojej głowie były nie do zniesienia.
Powieść w przystępny sposób opowiada przerażającą historię trzech młodych kobiet, które zostały porwane i przez ponad dziesięć lat przetrzymywane w domu swojego oprawcy. Jednej z nich w końcu udało się uciec i tak zostały uratowane. Dwie nich w trakcie porwania były jeszcze dziećmi, miały odpowiednio 17 i 14 lat, a Castro gwałcił je i bił, dzień w dzień przez dziesięć lat.
Tekst Glatta ukazuje nieudolność policji w tej sprawie. Widać jasno, jak przez te wszystkie lata służby bagatelizowały tę sprawę i lekceważyły wszystkie doniesienia wskazujące na Ariela Castro.
Ogrom zła płynący z teksu jest tak duży, że niejednokrotnie trzeba przerwać czytanie, żeby samemu się nieco zebrać w sobie. To, co przeżywa czytelnik, to jednak nic w porównaniu z piekłem, które musiały przejść kobiety zamknięte w piwnicy domu w Cleveland. To na pewno nie jest książka dla ludzi wrażliwych i o słabych nerwach, jednak warta przeczytania.