Jeśli mamy to szczęście spotkać w życiu mentora, może to być jedna z głębszych i ważniejszych relacji.
"Czy mieliście kiedyś prawdziwego nauczyciela? Kogoś, kto patrzy na was jak na coś cennego - nieoszlifowany drogi kamień, który przy odpowiedniej obróbce może zajaśnieć wspaniałym blaskiem?"
Ja mam w sercu kilka osób, które w taki sposób na mnie spojrzały. Niektóre nadal spoglądają. Jestem za nich wdzięczna i są moim glejtem na działanie, kiedy wydaje mi się, że to, co robię, nie ma większego sensu.
Dla Mitcha Alboma Morrie Schwartz był takim lustrem odbijającym wielkość jego potencjału. Lustrem łagodnym, które nie przypieszało rozwoju, nie wymagało, w którym widać było miłość. Kiedy Mitch dowiaduje się, że jego były profesor socjologii cierpi na śmiertelną chorobę, zaczyna się ostatni semestr wtorkowych wykładów. Tym razem o życiu. Umierając Morrie daje piękne świadectwo życia w pełni. To książka-hołd dla byłego wykładowcy, który staje się przyjacielem przyjeżdżającego do niego trzydziestopięciolatka. To opowieść o sile dobrych relacji i o budowaniu ich, także w niesprzyjających warunkach, nawet tak dramatycznych jak postępująca choroba. Morrie dzieli się swoimi przemyśleniami na temat życia i śmierci, ale tak naprawdę to miłość jest tematem tej historii. Czuła, pełna ciepła i bliskości relacja między mężczyznami jest powodem, dla którego warto przeczytać tę książkę już dziś. Bo potrzebujemy uczyć się takiego bycia z drugim człowiekiem. Bo jak mawiał Morrie "bez miłości wszyscy zgniecie".