Wszystko dla niej. Beata Rudzińska. Amea 2012
Tytuł dość prosty, tak ogólnie i ogólnikowo wprowadzający: rzecz będzie o kobiecie. Ale do tego tytuł mocny, obiecujący jakąś całość, pewien zbiór, możliwość (nieskończenie?) wielu wariantów. Taki gest odautorski zupełnie jasny: patrzcie, oto jest/oto są, nic już nie ma do ukrycia.
Tytuł tego niewielkiego zbioru krótkich opowiadań jest zaczerpnięty z tytułu jednego
z tekstów. A na co otwiera ten nieskomplikowany, jak by się zdawało, tytuł? Po co wisi, czarną farbą zamaszyście nakreślony, tuż nad klatką słowiczą bądź sklepową metką, w której ugrzązł profil kobiety?
Wisi sobie zapewne z wielu powodów. Zainteresujmy się tu tym, co najważniejsze: czytaniem. Ona, niewątpliwie trzecia osoba liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego, jest polskim projektem everywoman. Kobiety w tym zbiorku Rudzińskiej są różnorakie, czternaście opowiadań to czternaście osobnych historii albo, powiedzieć by można, herstorii. A ta różnorodność jest wielowymiarowa: metrykalnie, kulturowo, statusowo, światopoglądowo, jakkolwiek jeszcze.
Widzę tu taki projekt opowiedzenia o rozmaitości – czy mam powiedzieć „typów?” – kobiet. Taka uważna dbałość o to, by nie powielić pomysłu tożsamości. By nie zapomnieć jakiegoś problemu. By nie wypaść z ram aktualnej rzeczywistości. Wstawiać te postaci w realne i realistyczne scenerie, by grały jednocześnie dla siebie, jak i dla nas, czytających poszczególne teksty.
Nie ma tu stylu wyrazistego, osobnego, wyróżniającego. Są po prostu historie, wybrane pomysły nakreślenia problemów, z którymi borykają się zwłaszcza kobiety, ale które przecież kobiet jedynie nie dotyczą.
W bohaterkach tego zbioru jest znaczna moc bycia, więcej nawet – moc zmiany ku byciu. Świetnie więc, moim zdaniem, Wszystko dla niej spełniłoby się jako książka autoterapeutyczna albo, ogólnie, wzmacniająca. To jest ważny tomik dlatego, że pokazuje zbieżności i rozbieżności bohaterek (nie tylko przecież literackich). W świecie, w którym mężczyźni mają swoje wielkie narracje, wciąż potrzeba narracji kolejnych, kobiecych. Tych nieoceniających zbyt łatwo, tych wykraczających poza ramy. To przecież pisanie życia i o życiu. Wpisywanie się w powszechne narracje, uzupełniając je
o swoje.
Szkoda zdradzać problemy, wokół których ogniskują się opowiadania, każde z osobna. Ewentualnie podpowiem, że w everywoman mieszczą się babcie i małe dziewczynki, dorosłe
i dojrzałe, podpalaczki domów czy nawet wymyślone lalki, zarówno żony byłe i jak te kobiety, które nie muszą określać się poprzez przynależność do mężczyzny.
I co, czytając, współczynimy z tymi kobietami? Wybieramy się na spacer, towarzyszymy
w tzw. codziennych czynnościach czy jesteśmy zaproszone/zaproszeni do dni specjalnych, świątecznych? Najbardziej i najczęściej chyba jesteśmy podczas porządkowania życia: ważne momenty właśnie się dziejące, jak i te, które (za chwilę) zdarzyć się mogą. Obecność granicy, możliwość przekroczeń.
Ta książka jest więc może takim podszeptem (mimo że stylistycznie wieje nudą, to kalejdoskop problemów i spraw jest bogaty). Jest jakby karteczką, schowaną właśnie do biurka. Odnalezienie jej dałoby szansę na zmiany, które – jak się okazuje – możliwe są zawsze. Literatura to wie od dawna. Czytelnicy/czytelniczki – również. Pewnie dlatego wszyscy jeszcze istniejemy.
Zuzanna Kołupajło