"Wszystkie kobiety don Hułana", Maciej Bennewicz
Można żyć 40 lat i nie znać siebie samego. Trwać w letargu, spokojnie odmierzać kolejne sekundy, minuty, godziny, dni… a wreszcie i lata, nie wiedząc nawet jak doszło się do tego etapu w jakim znajduje się teraz. A przecież człowieka kształtuje wszystko, dosłownie wszystko co go otacza. Ludzie, sytuacje, problemy, zbiegi okoliczności, ironie losu etc. etc. Bohater i jednocześnie pierwszoosobowy narrator Wszystkich kobiet don Hułana - Piotr Gluck, przez kolegów zwany „Glusiem” uświadamia to sobie boleśnie w momencie, gdy w wyniku nieporozumienia staje przed wyborem powrotu do przeszłości. Powód? Jeden telefon, który zmienia wszystko. Dzwoni matka dawnego, szkolnego kolegi – tytułowego don Hułana (w rzeczywistości Hieronima Ułana), zmartwiona rzekomym zaginięciem syna. Efekt? Bolesne rozliczanie się z przeszłością, które ostatecznie okazuje się niezbędne by dalej funkcjonować już w pełnej autoświadomości. Piotr: przyjaciel czy prześladowca? Agata: kobieta – bluszcz czy kobieta życia? Wujek Ezi: mentor czy życiowy nieudacznik? To tylko kilka z wielu pytań, na jakie przyjdzie bohaterowi odpowiedzieć w krótkim czasie.
Maciej Bennewicz w roli demiurga powołującego do życia kolejne, złożone postaci sprawdził się znakomicie, choć jest to jego debiut powieściowy. Prywatnie jest trenerem interpersonalnym, co bez wątpienia wyczuwa się czytając tę książkę. W nakreślonej historii najważniejsza jest ludzka psychika, emocje i uczucia. To, jak sobie z nimi radzić gdy przytłaczają znienacka i jak podnieść się po nich żeby móc podążać dalej. Rachunek sumienia jakiego jesteśmy niemymi świadkami na kartach tej książki jednocześnie przeraża i zachwyca. Zmusza do zastanowienia się nad własnym życiem, postępowaniem i sposobem myślenia. Okazuje się, że to jak my sami postrzegamy siebie, może diametralnie odbiegać od opinii innych na nasz temat, nawet jeśli mowa o najbliższych nam osobach. Na szczęście nie ma to nic wspólnego z nurtem poradników psychologicznych czy pseudomistycznych wynurzeń w stylu Osho. Narracja toczy się wartko, momentami zaciekawia do tego stopnia, że trudno przerwać wątek i odłożyć czytanie na tak zwane później. Jednym słowem, książka – pochłaniacz. A przy tym wartościowe studium przypadku, dające przy okazji nieocenioną korzyść jaką jest zmuszenie do myślenia, zastanowienia nad własną przeszłością, a w efekcie – przedefiniowania wartości tu i teraz.
Impreza klasowa? Piętnastolecie? Zaciekawienie, podróż. Czy mnie poznają? Jak wypadnę? Czy jestem biedniejszy od większości kolegów i koleżanek, czy bogatszy? A może na ich tle wypadnę jednak całkiem nieźle? Jak tam kariera? Jak rodzina? Jak mieszkanie? A może dom, a może nawet apartament w Brukseli? Podróże? Gdzie byłeś? Byłeś w Hongkongu, a w Katmandu? Nie? Nie byłeś? Dzieci na studiach? Nie masz dzieci? A czym jeździsz? No tak, no tak, jeśli kupować aparat to tylko Nikon. A Ty czym fotografujesz? Sport. Tenis i trochę żagle. Wolisz narty? A latem? U mnie zero brzuszka, a jem wszystko. A Ty jak radzisz sobie z wagą? Lekka ekscytacja, a potem mniejsza. I wreszcie normalne, przedłużające się, chwilami żenujące banały i nudy. Balony, kolorowe łańcuchy, aula. Dużo alkoholu. Połowy klasy nie poznałem.
Brzmi jak horror? Być może, ale z pewnością czeka niejednego z nas. Śledząc retrospektywną podróż głównego bohatera i zmagania z demonami przeszłości mimowolnie w głębi umysłu rozbrzmiewa jedna z najbardziej znanych pieśni Jacka Kaczmarskiego pod tytułem Nasza klasa, której zapewne nie trzeba nikomu przedstawiać:
Odnalazłem klasę całą - na wygnaniu, w kraju, w grobie
Ale coś się pozmieniało: każdy sobie żywot skrobie
Odnalazłem całą klasę, wyrośniętą i dojrzałą
Rozdrapałem młodość naszą, lecz za bardzo nie bolało
Lecz za bardzo nie bolało...
Różnica polega w tym wypadku na tym, że tym razem bolało. Nawet bardzo. Był to jednak ból z gatunku oczyszczających. Upadek, po którym paradoksalnie wstajemy silniejsi i mamy siłę kroczyć dalej, na przekór przeciwnościom losu. Piotr Gluck udowadnia, że jest to możliwe. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko podążyć jego śladem…
Anna Solak