Po lekturze poprzedniej powieści Ludwika Lunara, „Tańcząc na prochach zmarłych”, miałam duże oczekiwania wobec tego autora. Autora, który pokazał już, że w dziedzinie literatury kryminalnej potrafi osiągnąć bardzo wysoki poziom. Nie zdarza się często, by w zalewie kryminalnych nowości udało się wyłowić książkę znacząco wyróżniającą się. Gdy przeczytałam wcześniejszą powieść, tę w której postawił poprzeczkę tak wysoko, wiedziałam już, że czekając na jego kolejną propozycję, będę bardzo surowym krytykiem. Przecież nie można obniżyć lotów. Oto przed nami „Wściekłość” – okładka krzycząca czerwienią, opasły, liczący ponad siedemset stron, tom. Czy Ludwik Lunar kolejny raz zdeklasował konkurencję
Białystok, 2011 rok. W bloku mieszczącym się na typowym miejskim osiedlu, odkryte zostają zwłoki dwojga ludzi. Starszej kobiety, która zmarła w swoim mieszkaniu oraz rozczłonkowane ciało mężczyzny w zsypie na śmieci. Wezwani na miejsce komisarz Ewa Lach i jej partner, komisarz Jakub Smolak, od samego początku napotykają szereg trudności. Ich śledztwo wydaje się być bojkotowane przez prokuraturę. Czy obie śmierci są ze sobą powiązane? Czy w ciemności, która zdaje się spowijać miasto uda się odnaleźć prawdę?
I pyk, ten facet znowu to zrobił! Kolejny raz napisał powieść, która całkowicie wykracza poza to, czym jesteśmy przez rynek książki karmieni. Dusząca, wręcz psychodeliczna atmosfera, szereg wątków, które tworzą złożoną, strukturalnie rozbudowaną rzeczywistość, postaci, które unikają typowej klasyfikacji na „tych dobrych” i „tych złych”, a nade wszystko dogłębna analiza społecznych stosunków. A wszystko to napisane językiem, który jest właśnie tym, co nazywać możemy językiem literackim. Piękna rzecz. W czasach, kiedy język ulega degradacji, pisarze tworzą książki opowiadane językiem potocznym, wulgarnym i po prostu brzydkim, wkracza Lunar i pokazuje, że prawa literatury mają swojego obrońcę. Posługuje się stylem, który jest atrakcyjny, posiada melodię brzmieniową i sprawia, że czytanie tej powieści staje się ucztą. W tych okropnych latach, gdy najpierw morduje się polszczyznę, a zaraz po tym literaturę, odbierając jej wszystko to, co stanowiło o jej pięknie, pojawia się pisarz, który nie dość, że posiada swój indywidualny styl, to na przekór trendom i powszechnemu ubożeniu językowemu, przekazuje treści zgodnie z kanonem językowym i w imponującym stylu, który świadczy niezbicie o tym, że nie mamy tu styczności z kolejnym wyrobnikiem stukającym słowa, by wypełnić odpowiednią ilość arkuszy, lecz z człowiekiem, który posiada talent. Wielkie ukłony należą się Ludwikowi Lunarowi za to, co robi, za to jak umiejętnie kreuje fabułę i podnosi literaturę kryminalną na wyższy poziom.
Kryminał nigdy nie był łatwym gatunkiem. Jedynie masowość i powszechność sprawiły, że aktualnie stał się pulpą. Lunar tworzy go takim, jakim on winien być. „Wściekłość” jest powieścią bardzo nasyconą. Dostajemy tutaj wszystko, czego moglibyśmy sobie życzyć plus dużo więcej. Tak więc są trupy. Wszak bez trupów kryminału nie ma. Jest śledztwo. Przecież tego właśnie oczekujemy – zagadki, w której rozwiązywaniu będziemy mogli uczestniczyć. Są śledczy – zwichrowani – bo nie chcemy bohaterów transparentnie białych lub czarnych. Tym jednak, co jest tu ogromnie ważne, co stanowi kluczową wartość tej książki, jest portret miasta i głęboka analiza relacji międzyludzkich. „Wściekłość” jest doskonała w swojej objętości. Tak, potrzeba właśnie tyle aż 700 stron, by zbudować kompletną intrygę, nakreślić obraz lokalnej rzeczywistości, skomponować skomplikowanych bohaterów. Znam takich, którzy potrafią czytelnika zmasakrować przy zaledwie trzystu stronach – pisząc powieści płaskie, infantylne i będące zamachem na inteligencję odbiorcy. Teraz znam też kogoś, kto w obszernej powieści umie oddać czytelnikom hołd. Dziękuję panie Lunar. Jest pan nam bardzo potrzebny.
To miasto kipi. Przypomina budzący się po latach letargu wulkan. Białystok – miasto na peryferiach Polski, które stanowi swoisty tygiel kulturowy. Miasto, które historia zabijała wielokrotnie. Tu łączą się języki, religie i różne narodowości. To tu rodzi się zło. Rosnące w siłę ruchy neofaszystowskie paraliżują życie mieszkańców. Atmosfera napięcia zbliża się do niepokojącej amplitudy. Ludwik Lunar, niczym zręczny rybak, zarzucił sieć, z której wyławia wszystko to, co jest istotne. Sprawnie ujawnia mechanizmy lokalnych układów, polityki, uprzedzeń i lęków. Białystok na kartach jego powieści, to miasto trawione gorączką. Jego mieszkańcy wydają się być zawieszonymi między przeszłością, która nieustannie definiuje ich byt, a teraźniejszością biegnącą ku nieznanej przyszłości. Realistyczny, skrzętnie przejmujący, arcybogaty portret miasta. Jeden z najwyraźniejszych we współczesnej polskiej literaturze. Lunar jest jak entomolog – wbija szpilki w rzadki okaz, by stworzyć ponury, ale prawdziwy jego obraz. Jestem oczarowana tym, jak udało mu się wykreować coś tak potężnego, tak bardzo oddziałowującego na zmysły. O kunszcie pisarza świadczą nie mocne sceny, nie dar tworzenia dialogów i mniej lub bardziej frapujących postaci. O kunszcie stanowi umiejętność odwzorowania realiów i ukazania rzeczy takimi, jakimi są, a nie jakimi mogłyby być. Pisarze powinni być ilustratorami naszego świata. Ludwik Lunar jest takim właśnie twórcą. Prozaikiem, który nurzając się w rzeczywistości wyciąga z niej esencję.
Świetnie napisana, brutalna, ale dająca do myślenia powieść, która zapisuje się w pamięci. Kryminał, który doskonale łączy intrygę i emocje związane z obserwacją pracy śledczych z pogłębionym obrazem społecznym. Książka, która powinna spodobać się zarówno miłośnikom mocnych wrażeń jak i tym, którzy cenią skrupulatność i dbałość o szczegóły. „Wściekłość” uderza w nas z siłą młota udarowego. Wibracje czuć będziemy jeszcze długo. Książka, którą uważam za wzorcowy przykład tego jak powinien wyglądać współczesny kryminał. Wielka klasa i dbałość o tło społeczno-obyczajowe. Nie wyrzucimy tej powieści z pamięci. Jej siłą jest prawda. Ludwik Lunar przeskoczył poprzeczkę, którą sam ustawił.