Akcja wielu młodzieżówek rozgrywa się w Ameryce. Równie popularnym miejscem jest Wielka Brytania. Nieczęsto autor postanawia obsadzić akcję swojej powieści w takim miejscu, by jego klimat przenikał przez atmosferę całej powieści. Deirdre Sullvian postanowiła pójść na przekór popularnym motywom i tłem jej powieści Witamy w Ballyfrann jest jej rodzinna Irlandia, kraj pełen legend, mitów i magii.
Catlin i Madeline to siostry bliźniaczki, których matka ponownie wychodzi za mąż. Ich ojczym, Brian, jest właścicielem zamku w wiosce Ballyfrann. Miejscowość nie może pochwalić się najlepszą reputacją: w przeciągu kilkudziesięciu lat znaleziono tam wielokrotnie zwłoki zaginionych dziewcząt w wieku zbliżonym do Maddy i Catlin. Siostry, pomimo wyczuwania specyficznej atmosfery unoszącej się nad Ballyfrann, chcą rozpocząć tu normalne życie. Nie jest to jednak takie proste, jak im się wydawało. W tym samym czasie, gdy Catlin przeżywa swoją wielką miłość, Madeline odkrywa w sobie nieznane do tej pory moce, które tłumaczą jej nietypowe zbieractwo oraz siłę czerpaną z rozrzuconej soli. Maddy wyczuwa również zagrożenie, które próbuje wedrzeć się do Ballyfrann i zakłócić spokój jego mieszkańców…
Książka przede wszystkim zachwyciła mnie od strony graficznej. Okładka robi wrażenie i przykuje wzrok każdego. Drugą rzeczą, która trafiła w mój gust, to tytuły rozdziałów, którymi były gatunki roślin oraz ich zastosowanie i działanie. Była to ciekawa odmiana od standardowego tytułowania rozdziałów, a z racji tego, że połowa moich studiów kręci się wokół roślin i ich przeznaczenia, mogłam doszkolić się przy okazji z tej dziedziny.
Podobało mi się to, w jaki sposób Deirdre Sullivan podeszła do tematu bliźniaczego rodzeństwa i ich wzajemnej relacji. Często w literaturze młodzieżowej spotyka się zabieg polegający na tym, iż bliźnięta, pomimo identycznego wyglądu, są swoimi przeciwieństwami z charakteru, a ich więź odbiega od normalnej relacji rodzeństwa. Catlin i Madeline takie nie są; wspierają się i kochają, jedna jest gotowa walczyć o drugą. Fakt, autorka w pewnym momencie wystawi ich relację na próbę, ale nie niszczy to całokształtu. Bliźniaczki łączy również nietypowość ich hobby, a może wręcz obsesji. Catlin czerpie siłę i spokój z nieustannych modlitw, odwiedzin w kościele i kolekcjonowania posążków Maryi. Madeline natomiast nie może powstrzymać swojego zbieractwa, przez które kieszenie ma pełne liści, ziemi, fragmentów roślin czy piór. W przeciwieństwie do siostry siłę czerpie z soli, której zapasy gromadzi w tajemnicy przed przewrażliwioną na tym punkcie matką.
Gdybym miała wybrać, którą z bliźniaczek polubiłam bardziej, bez wahania wybieram Madeline. Po pierwsze, jej nietypowe skłonności przyciągnęły moją uwagę od pierwszych stron. Po drugie, całą historię poznajemy jej oczami, dlatego mamy możliwość poznać jej sposób myślenia. Po trzecie, Maddy patrzy na świat, jakby ten okazywał jej całą swoją dzikość i grozę, pod którymi kryje się magia i piękno. Jednocześnie przeraża to dziewczynę, ale nie potrafi oprzeć się temu urokowi. Jest zdeterminowana, by chronić Catlin za wszelką cenę; nawet jeśli siostra ujrzy w niej zdrajczynię.
Na uwagę czytelnika zasługuje również postać Mamó, czyli krewnej ojczyma bliźniaczek. Kobieta jest postrzegana jako lokalna wiedźma, a mieszkańcy Ballyfrann szukają u niej porady. Mamó jest chyba najlepiej wykreowaną bohaterką przez autorkę. Ma twardy charakter, wściekłe spojrzenie i ogromną wiedzę, która przeraziłaby niejednego śmiertelnika.
Nie mogę nie wspomnieć o głównym antagoniście powieści, którego imię zachowam dla siebie, żeby nie zepsuć nikomu lektury. Nie wiem, czy autorka zrobiła to celowo, czy tak po prostu wyszło, ale nie lubiłam tej postaci. Niby nic dziwnego, w końcu zwykle kibicuje się dobrym, a nie złym bohaterom. W moim przypadku jest jednak inaczej, gdyż to zwykle czarne charaktery zdobywają moje serce. W Witamy w Ballyfrann tak, niestety lub stety, nie było.
Mocnym punktem historii jest jej klimat. Czy to w zamku, czy w lesie o północy albo nad skąpanym w księżycowym blasku jeziorze, czytelnik może poczuć taką atmosferę, że włoski na rękach stają dęba. Dodajmy do tego nutę magii, grozę oraz echo zbrodni z przeszłości, które nie umilkło po latach. Dobry klimat macie jak w banku.
Witamy w Ballyfrann trafi zdecydowanie w gust młodszych czytelników, którzy nie boją się strasznych historii przed snem. Mi czytało się ją dobrze i może kiedyś sięgnę po kolejne tomy, żeby dowiedzieć, jakie tym razem demony i dziwy dopadły nasze bliźniaczki.
Zachęcam do czytania!