Fiodora Dostojewskiego każdy miłośnik literatury doskonale zna. Twórczość tego dziewiętnastowiecznego pisarza charakteryzuje się mistrzowską narracją, głęboką analizą psychologiczną postaci oraz naturalistycznym obrazem rosyjskich miast. Nie unikał on również nietuzinkowego, barwionego sarkazmem humoru.
Wieczny Mąż oczywiście w ów kanon się wpisuje.
Wielczaninow, człowiek niemłody (ale też niestary), hipochondryk cierpiący na bezsenność, snuje rozważania na temat istnienia racji wyższych i niższych. Pogrążony w procesie sądowym, biega za radcą stanu, aby dowiedzieć się czegoś nowego na temat jego sprawy. Nie daje mu jednak spokoju ciągłe mijanie pewnego jegomościa w kapeluszu z czarnej krepy. To Paweł Pawłowicz Trusocki. Mąż kobiety, z którą parę lat temu łączyła go bliska i dość intymna relacja. Intymna na tyle, że Wielczaninow w dziecku Trusockiego, rozpoznaje własną krew. Żona Pawłowicza zmarła, lecz ten nie zdaje się zbyt długo tym faktem przejmować. Wywiązuje się za to z roli wiecznego męża, którą godnie reprezentuje.
Narracja trzecioosobowa, mimo że często kojarzona z wzniosłością, tutaj zdaje się podkreślać komizm sytuacyjny, który dodatkowo „przyprawiony” jest wybitnym piórem Juliana Tuwima, bowiem to właśnie on jest autorem przekładu tego utworu.
Tuwim, znany głównie ze skamandryckich teksów i ze spotkań w kawiarni Pod Picadorem, był również tłumaczem tekstów rosyjskich, niemieckich, francuskich oraz łacińskich. Czytanie owego przekładu było zdecydowanie nietuzinkowym doświadczeniem literackim. Fabuła Dostojewskiego oddana w ręce tego poety międzywojnia, zyskuje czegoś wyjątkowego. Płynności słów oraz lekkości lektury.
Z racji swojej krótkiej, bo tylko stupięćdziesięcio stronicowej formy, polecam tę książkę osobom dopiero co zaczynającym swoją przygodę z rosyjskimi klasykami. Nie jest to pozycja wymagająca dużego skupienia (ręczyć za to mogę, gdyż przebrnęła ze mną przez studencką sesję, wśród stosu innych papierów), ale zdecydowanie przeczytania warta.