Widma. Łukasz Orbitowski, Wydawnictwo Literackie 2012
Eustachy Rylski w którymś z programów kulturalnych stwierdził, iż chciałby doczekać czasów, gdy o swojej powieści usłyszy zdanie: kapitalna książka, z którą absolutnie się nie zgadzam. Otóż, moi drodzy, lektura najnowszej pozycji Łukasza Orbitowskiego nie zmusi was do wypowiedzenia tej sentencji, nawet jeśli pokochacie "Widma" od pierwszego słowa. Swoją drogą, napisać dzieło (jakiekolwiek, niekoniecznie naukowe) o Powstaniu Warszawskim i nie dostać po głowie z prawej, lub lewej flanki – sztuka to niebywała. A jednak Orbitowskiemu udało się uniknąć kontrowersyjnych treści, a tym samym stanięcia po jednej ze stron ideologicznej barykady. Dobrze to, czy źle?
Pochylmy się nad tym pytaniem...
Krzysiek jest poetą. Niski, drobny, raczej gapowaty - biedny chłopak absolutnie nie nadaje się na żołnierza. Ale co robić, gdy ojczyzna wzywa? Krzyś chwyta więc za broń, upycha granaty po kieszeniach płaszcza i pędzi na miejsce zbiórki. Godzina, może dwie, i Warszawa podniesie się z klęczek, wybuchnie ogień, który strawi niemieckiego okupanta i przywróci godność mieszkańcom stolicy (a przynajmniej tak twierdzą pomysłodawcy Powstania)! Tymczasem... Nie dzieje się nic. Nie słychać strzałów, ani odgłosów walki. Broń się zacina, bomby nie wybuchają, jeśli się bić, to tylko na gołe pięści. Wielki zryw upada, zanim właściwie się zacznie. Krzysiek wraca do domu i swojej narzeczonej - Basi. Przeżył, choć – jak doskonale pamiętamy z lekcji polskiego – pisany był mu przecież zgoła odmienny los.
Poeta jeszcze nie wie, że jego cudowne ocalenie w jakiś sposób związane jest z pewnym niepozornym, drewnianym pudełkiem, które kilka godzin wcześniej Basia otrzymała z rąk dziwacznego mężczyzny, jej dawnego sąsiada. Jakąż to tajemnicę skrywa owo pudełeczko, którego pod żadnym pozorem nie wolno otwierać? Czy Warszawa, która nie zaznała krwawych walk powstańczych, to tylko sen?
Gdyby ocenić "Widma" jako historię alternatywną, można by było pisać o rozczarowaniu. Świat bez Powstania Warszawskiego w wizji Orbitowskiego tak wiele znowu się nie różni od tego, co znamy z podręczników. Ot, Rosjanie i tak wkroczyli do Polski, komunizm zatriumfował, a AK-owcy i Ci, którzy nie chcieli podporządkować się czerwonemu terrorowi, trafili do więzień, wprost w objęcia radzieckich oprawców. Ktoś inny mógłby pokusić się o bardziej urozmaicony obraz odmienionej stolicy, ale trudno nie zadać sobie bardzo ważnego pytania: czy niedopuszczenie do wybuchu walk powstańczych aż tak bardzo namieszałoby w dziejowym porządku? Jarosław Marek Rymkiewicz pewno odebrałby mi prawo do nazywania siebie Polakiem, za takie dywagacje. Orbitowski zaś, zamiast rozwodzić się nad istotnością i słusznością PW (lub też jego brakiem), woli skupić się na czymś innym: na tzw. straconym pokoleniu, dla którego wielu członków, Sierpień roku 1944 miał być ostatnim miesiącem życia. Autor "Widm" w ideologiczną polemikę wchodzi tylko w tym jednym punkcie, nie zgadzając się z argumentem serwowanym przez przeciwników Powstania, iż gdyby nie krwawe bitwy na ulicach Warszawy, nasz kraj zyskałby całe rzesze wybitnych intelektualistów, pisarzy, poetów, którzy – zamiast siedzieć w domach i tworzyć – polegli w bezsensownym zrywie. Ukazując powojenne losy Krzysia – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego – Orbitowski wskazuje na fakt, iż wcale nie jest pewnym, czy legendarny poeta, unieśmiertelniony przez swoją tragiczną śmierć, w innym przypadku nie roztrwoniłby talentu, dokonując wielu fatalnych wyborów, do których należałoby zaliczyć służenie zbrodniczemu systemowi.
Tak to wygląda mniej więcej do połowy powieści: potem zaś następuje drastyczna zmiana klimatu. Za dużo zdradzić nie mogę – nie na tym w końcu recenzowanie książek polega, coby streszczać czytelnikowi całą fabułę – prócz tego, iż autor z każdą stroną coraz mocniej uderza w oniryczne struny. Mi akurat druga część "Widm" średnio się spodobała, ale wiecie, jak to o gustach mówią: jeden lubi, jak mu cyganie na weselu grają...
Pisarskie umiejętności Orbitowskiego miażdżą – na polskim poletku niewielu radzi sobie tak dobrze ze słowem, jak twórca z Krakowa. Talentu pan Łukasz posiada tyle, że mógłby ze spokojem obdarzyć nim połowę autorów parających się fantastyką, a i tak jeszcze sporo by zostało. Choć w powieści zawartych jest wiele dłużyzn, "Widma" i tak czyta się błyskawicznie i bezboleśnie.
"Widma" nie są powieścią wybitną. Czegoś po prostu zabrakło. Bardziej rozbudowanego portretu Baczyńskiego, wykraczającego poza ramy wypalonego poety? Być może faktycznie opowiedzenie się po prawej, lub lewej wizji świata uczyniłoby z dzieła Orbitowskiego rzecz o wiele ciekawszą? Jego książka nie porywa i nie skłania do głębszej myśli. Historia, którą śledzi czytelnik, trzyma poziom: smuci, straszy i śmieszy dokładnie wtedy, kiedy powinna. Problem w tym, że coś, co w zamyśle miało stać się wielkim wydarzeniem, kamieniem milowym w dziejach polskiej literatury fantastycznej (i nie tylko takiej), ostatecznie należy uznać wyłącznie za bardzo dobrą pozycję. Ot, zbyt wiele prężenia muskułów w stosunku do tego, jak sprawy mają się naprawdę. Mimo to: nominacja do Nagrody im. Janusza Zajdla murowana. Kto wie, może wreszcie, po tylu latach na samej nominacji się nie skończy?
Michał Smyk