Pod lawiną ginie dwoje ludzi, a świadek tego wydarzenia ma niejasne wrażenie, że to nie był przypadek, bowiem chwilę wcześniej usłyszał dźwięk przypominający eksplozję. Jednak po tak traumatycznym przeżyciu niczego nie jest do końca pewien, a żyć w niepewności nie sposób. Na własną rękę zgłębia więc historię pary, którą pochłonęły zwały śniegu i dochodzi do wniosku, że mogło tu dojść do morderstwa.
Autor odsłania przed nami bardziej okrutną i mroczną stronę Zakopanego i Tatr. Ponury nastrój, który towarzyszy nam od początku powieści, wzmaga się z każdą jej stroną. Podskórnie wyczuwamy czające się w pobliżu niebezpieczeństwo. Oplata nas duszna atmosfera, mrok i ziąb.
Główny bohater to Wawrzyniec Wiślicki, były ratownik górski, obecnie pisarz, wielbiciel alkoholu i pięknych kobiet. Wszystkie wydarzenia poznajemy jego oczami, znamy każdą jego myśl, jednak nie do końca wiemy, co jest prawdą, a co wytworem zamroczonego alkoholem i zmęczeniem umysłu. Śledztwo staje się pretekstem do głębszych przemyśleń, rozważań psychologicznych, wędrówek nie tylko po Zakopanem, ale i po krętych zakamarkach umysłu człowieka.
Umiejętnie dawkowane napięcie, subtelne zmiany, które elektryzują powietrze, oscylowanie na krawędzi jawy i snu. Choć muszę przyznać, że nie zostanę zwolenniczką zaciemniania obrazu, pięknie zwanego oniryzmem.